Było warto, czyli jak wyglądała moja Wielka Przygoda

brak ocen dla tego artykułu
średnia ocena: 5.0- liczba głosów: 25

Mój syn od jakiegoś czasu sygnalizował, że chciałby spędzić więcej czasu tylko ze mną. Gdy zastanawiałem się, w jaki sposób wyjść naprzeciw temu pragnieniu, przyszła mi na myśl survivalowa wyprawa. Tylko że sam nigdy na takiej nie byłem, zacząłem więc wypytywać znajomych, czy wiedzą coś o zorganizowanych wyjazdach tego typu. I wtedy usłyszałem o Tato.Net.

Wystarczyła krótka wizyta na portalu tato.net, aby zorientować się, że istnieje coś takiego jak Wielka Przygoda, czyli wyprawy ojca z dzieckiem w różne malownicze miejsca Polski. To 3-4 dni spędzone na łonie natury, gdzie podstawą jest budowanie relacji i wspólne podejmowanie wyzwań. Mój wybór padł na spływ kajakowy Bugiem. Kiedyś pływaliśmy z synem po spokojnym jeziorku, ale nigdy po rzece, i to wiosłując kilka godzin dziennie. Emocje przed wyjazdem były więc spore, ale… kto jak nie my?

Zaopatrzyliśmy się w potrzebne rzeczy, dokładnie według rozpiski przesłanej przez organizatora, wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy do Wólki Nadbużnej – uroczej miejscowości na Podlasiu. Pierwszego dnia rozbiliśmy obóz i zapoznaliśmy się z innymi ojcami i synami. Każda taka para na spływie Tato.Net nosi nazwę osady. Osad było kilkanaście. Namiot koło namiotu. Grupą, więc bezpiecznie, ale z mocnym akcentem na autonomię i samodzielność każdej osady. Dla mnie to układ idealny jak na pierwszą „dziką” wyprawę z synem. Po bardzo pozytywnym wspólnym zapoznaniu, gdzie prowadzący stawiali mocny akcent na współpracę, męstwo, odwagę i dyscyplinę, zrobiliśmy z synem przegląd bagażu. Do kajaka wejdzie tylko najbardziej podstawowy ekwipunek. Reszta: plecaki, kuchenka gazowa i namiot przewożona będzie zorganizowanym transportem. Wszystko gotowe, kolacja i spać.

Ten tekst możesz w całości odsłuchać również na nagraniu mp3 >>   

Drugiego dnia rano zawieziono nas busem w górę rzeki, do Mielnika. Na miejscu wsiedliśmy do przygotowanych już kajaków. Kilkanaście okrętów ruszyło w pełnym słońcu po spokojnym Bugu. Stan wody niski. Co jakiś czas kajaki szorowały po mieliźnie, co już od początku stało się okazją do współpracy, bo czasem trzeba było wysiąść z kajaka i wspólnymi siłami zepchać go na głębszą wodę. Czasem też trzeba było skorzystać z pomocy przepływającej obok ekipy. Pierwsza godzina była dla mnie szokiem. Upał i nieprzyzwyczajone mięśnie. Czas bardzo mi się dłużył. Często musieliśmy z synem robić sobie krótkie przerwy. Opracowaliśmy wtedy plan współpracy. Kiedy jeden odpoczywa, drugi nadrabia mocniej wiosłami. W ten sposób kajak płynął cały czas. Kryzys przyszedł pod koniec pierwszego dnia, kiedy zupełnie opadliśmy z sił. Pomógł komandor spływu, który zarządził, abyśmy po dłuższej przerwie płynęli dalej jako pierwsi, spowalniając nieco tempo całego spływu, ale za to utrzymując całą grupę w bardziej zwartym szyku. Ten prosty zabieg pozwolił nam pozbyć się irytacji spowodowanej byciem na samym końcu. Męska wspólnota zdała egzamin. Nie ma rywalizacji i pośpiechu. Pomagamy sobie nawzajem i wspieramy słabszych. To jedna z podstawowych zasad.

Robiąc kilka przystanków na wysepkach uwidocznionych pośrodku rzeki dzięki niskiemu poziomowi wody, dopłynęliśmy do Wólki Nadbużnej, gdzie dzień wcześniej po raz pierwszy wszyscy się spotkaliśmy. Po posileniu się ciepłą obiadokolacją, gwarantowaną każdego dnia przez organizatorów, odpoczęliśmy i nabraliśmy sił na kolejny dzień. Pozytywnie odebrałem fakt, że Wielka Przygoda to nie tylko machanie wiosłami. To również wieczorna integracja, spotkania w gronie samych ojców, podczas gdy dzieci są pod opieką animatora. To również ciekawe treści i inspirujące rozmowy.

Następnego dnia płynęło się już łatwiej, choć upał nie dawał za wygraną. Krem z filtrem 50, zapas wody i elektrolitów, batoniki energetyczne i porządne nakrycie głowy – tak niewiele, a okazało się na wagę złota. Z Wólki Nadbużnej wyruszyliśmy w drogę do Drohiczyna. Największą frajdę sprawiały nam cogodzinne przerwy na dzikich wysepkach lub plażach, gdzie dzięki płytkiej wodzie i w związku z brakiem niebezpiecznych prądów rzecznych mogliśmy szaleć, pluskać się, grać w wodną siatkówkę i chłodzić się. A między przerwami? Bezcenne doświadczenie bycia tylko we dwóch. To niecodzienne wydarzenie, inne od bycia na co dzień w szerszym gronie rodzinnym, gdzie energia ojcowska dzieli się na więcej części. Tu przeciwnie – tylko ja i syn. I ogromne możliwości rozmowy na różne tematy. Tak ogromne, że nawet trochę nie wiadomo było, jak do tego podejść. O czym tu rozmawiać? Postawiłem na brak presji i spontaniczność. Od zadziwienia otaczającą nas przyrodą, odkrytymi gniazdami jaskółek w ścianach odsłoniętego koryta rzecznego dotarliśmy do tematów życiowych, męskich, szkolnych a nawet duchowych. Wszystko bez presji, pozwalając mojemu małemu mężczyźnie odsłaniać się na tyle, na ile chciał. To nie w ilości poruszonych tematów i sprzedanych synowi mądrości leży siła takich wyjazdów, ale w swoistej męskiej inicjacji i wyjątkowych wspomnieniach.

Drohiczyn okazał się piękną miejscowością. Rozbiliśmy obóz na rzeką, tuż przy stadninie zachwycających koni. Po uzupełnieniu zapasów w sklepie poszliśmy na pobliską plażę. Szaleństwom wodnym nie było końca. Takim, które – z całym szacunkiem dla naszych żon i mam – możliwe są tylko w męskim gronie.

Po upalnej nocy, spędzonej częściowo na walce z komarami, obudził mnie nad ranem niezwykły koncert. Nigdzie jeszcze nie słyszałem takiego ptasiego popisu. Po przyjrzeniu się tablicom informacyjnym ustawionym przy rzece zrozumiałem. Tylu gatunków ptaków, co nad Bugiem, nie ma w Polsce prawie nigdzie. Cud natury. I miód na uszy.

Czwartego dnia popłynęliśmy z Drohiczyna do Gródka. Na tym odcinku Bug jest zdecydowanie najpiękniejszy. Miejscami rzeka jest tak szeroka, że wygląda jak jezioro. Zwłaszcza przy takim upale i bardzo słabym nurcie. Widzieliśmy kołującego nad nami orła, rodziny łabędzi, które nic nie robiły sobie z kajakowych intruzów, a podczas przerw całe masy małż, które otwierały się na naszych oczach. W internecie sprawdziliśmy, że to szczerzuje spłaszczone, licznie występujące w polskich rzekach. Tego dnia każdy z nas czuł ciekawą mieszankę emocji: duma z pokonanej trasy, ulga z powodu perspektywy zbliżającego się końca tego wysiłku oraz wyluzowanie spowodowane lepszym poznaniem się ojców nawzajem. Byliśmy otwarci na budowanie relacji między sobą. Widać to było po rozmowach, które toczyły się już nie tylko wewnątrz kajaków, ale również pomiędzy nimi. Jedne załogi podpływały do drugich i ojcowie spontanicznie wymieniali się między sobą doświadczeniami. W fakcie posiadania różnych wspólnych znajomych odkrywaliśmy, jak mały jest świat.

W Gródku wyszliśmy na brzeg wymęczeni, ale szczęśliwi. Jak dobrze było ujrzeć podstawiony dla nas autobus. Chyba nigdy w życiu nie byłem tak wdzięczny wynalazcom klimatyzacji. Autobus zawiózł nas tam, gdzie wszystko się zaczęło, do Wólki Nadbużnej, gdzie czekały nasze samochody. Cały spływ zakończyliśmy uroczystym wręczeniem certyfikatów uczestnictwa. To nasze trofeum. Dowód wytrwałości, współpracy i… odwagi. Ja i mój pierworodny. Zrobiliśmy to. I nigdy tego nie zapomnimy.

Co dziś myślę o tym wydarzeniu? Jestem wdzięczny. Za to, że kilkanaście lat temu znaleźli się mężczyźni, którzy zechcieli iść pod prąd współczesnemu obrazowi faceta; którzy stworzyli inicjatywę, a dziś już tak naprawdę społeczność Tato.Net. Społeczność ojców, którzy traktują swoją misję na serio; którzy chcą się rozwijać w budowaniu relacji z żonami i dziećmi; chcą zdobywać nowe ojcowskie narzędzia podczas takich wydarzeń jak ten spływ, ale także w Ojcowskich Klubach czy podczas Forum Tato.Net. To wszystko pomaga stanąć na wysokości zadania. A zadanie bycia tatą to niezwykle trudne i piękne wyzwanie. To naprawdę Wielka Przygoda.

Michał Koźlik - uczestnik spływu kajakowego Wielka Przygoda Tato.Net. Dziennikarz Polskiego Radia. Magister teologii. Pasjonat biblistyki oraz historii wczesnego chrześcijaństwa. Entuzjasta rodzicielstwa bliskości (attachment parenting). Mąż Ani, tata dwojga dzieci.
Oceń ten artykuł:
brak ocen dla tego artykułu
średnia ocena: 5.0- liczba głosów: 25
Wesprzyj Tato.Net
Przekaż 1,5% podatku