Wielka Przygoda trwa!

brak ocen dla tego artykułu
średnia ocena: 4.8- liczba głosów: 12

Zazwyczaj wolny czas spędzamy razem – rodzinnie. Dlatego zapewne nigdy nie wybrałbym się z córką na wyjazd „sam na sam”, ale… usłyszałem kiedyś na Forum Tato.Net od jednego z ojców, że ma taki zwyczaj: przynajmniej raz w roku spędza jakiś czas indywidualnie z każdym ze swoich dzieci.

Spodobał mi się ten pomysł. Gorzej było z realizacją: praca, epidemia, szkoła i mnóstwo innych… wymówek.

W takich sytuacjach wiem, że nie wolno za dużo myśleć. Przeszedłem zatem do działania i po prostu zapytałem córkę:  „Jedziesz?”. Zgodziła się, zwłaszcza że dzięki temu miała dzień wolny od nauki. Termin wyjazdu zbliżał się wielkimi krokami a w głowie rodziły się obawy: o czym będę rozmawiał z nastolatką, czy na wyjeździe będzie bezpiecznie, czy jej się spodoba, a może jednak zrezygnować?

Nie zrezygnowaliśmy i wyruszyliśmy razem w podróż w Bieszczady. Wspólny czas w samochodzie, następnie na miejscu noclegu i wreszcie na górskich szlakach dał nam szansę jeszcze lepiej poznać się nawzajem. Podczas naszej wyprawy były chwile, gdy dużo mówiliśmy, ale także czas, gdy milczeliśmy. Jedno i drugie było bardzo ważne.

Czasami było „pod górkę” – dosłownie i w przenośni. Przychodziło zmęczenie i zniechęcenie, a narty śladówki nie chciały współpracować z nogami (lub na odwrót). Pamiętamy jednak doskonale to, co nas zauroczyło: ognisko w Bieszczadzkim lesie, podróż w zaprzęgu konnym i ten stukot kopyt, gdy jechaliśmy na wozie po zmroku, oświetlając drogę pochodniami.

Odkryliśmy z córką, że lubimy poczuć nieco adrenaliny, gdy musieliśmy zbudować przeprawę przez rzekę z tego, co daje las i spróbować przejść po prowizorycznej kładce, bez kąpieli w zimnej wodzie. Uczyliśmy się współpracować ze sobą i innymi parami ojców i dzieci. Emocje były wielkie, a radość z pokonywania kolejnych przeszkód ogromna!

Wieczorami za to ładowaliśmy akumulatory. Oczywiście nie te w samochodach! Na wieczornych spotkaniach „ojcowskiego kręgu” ładowaliśmy ojcowskie serca, wymieniając w męskim gronie doświadczenia, dzieląc się swoim ojcowskim bagażem, wspierając się wzajemnie.

Wspólny, intensywnie spędzony czas upłynął bardzo szybko i trzeba było wracać do codzienności. Wracaliśmy jednak inni: wdzięczni za to, że mamy siebie i świadomi, że to nie koniec naszego poznawania się nawzajem.

Co ciekawe, Wielka Przygoda nie zaczęła się jednak w samych Bieszczadach. Rozpoczęła się tuż za bramą podwórka, od rozmowy na temat ulubionej muzyki, która przeszła w „koncert życzeń” i wspaniałą zabawę wymienianiem się ulubionymi piosenkami… Co więcej, Wielka Przygoda nie zakończyła się w Bieszczadach. Ona trwa!

Dziękujemy!

Marcin i Ewa

Oceń ten artykuł:
brak ocen dla tego artykułu
średnia ocena: 4.8- liczba głosów: 12
Wesprzyj Tato.Net
Przekaż 1,5% podatku