Wyrwać się ze schematu. O co chodzi w Wielkiej Przygodzie
O Tato.Net słyszałem już na początku jego powstania. Znam bardzo dobrze jedną z zaangażowanych w ten program osób. Jednak z dystansem przyglądałem się tej społeczności. Dystans wynikał przede wszystkim z tego, że miałem świetne relacje ze starszymi córkami, więc nie widziałem potrzeby, żeby korzystać z narzędzi, jakie daje Tato.Net.
Temat wrócił, gdy trzecia córka zaczęła dorastać. Zauważyłem, że zaczyna nam brakować relacji, wspólnych rozmów i tematów. Już nie było tak wspaniale. Teraz wiem, z czego to wynikało. Po pierwsze, wydawało mi się, że mam już świetne doświadczenie jako tato i na pewno sobie poradzimy, gdy przyjdą jakieś trudności między nami. Po drugie, zacząłem więcej pracować i spędzać mniej czasu w domu. W pewnym momencie zauważyłem, że pomimo chęci i doświadczenia nie umiem rozmawiać z najmłodszą córką i że między nami rośnie jakiś mur. Trochę mnie to zaniepokoiło.
Córka ma 15 lat. Jej koleżanka od ponad pół roku opowiadała z niegasnącym entuzjazmem o tym, że była ze swoim tatą na Wielkiej Przygodzie. Była tym zachwycona i to udzieliło się mojej córce, która coraz mocniej próbowała namówić mnie na ten wyjazd. To właściwie pod jej wpływem zacząłem przeglądać internetową stronę Tato.Net. Na liście warsztatów znalazłem wyjazd, który mocno mnie zainteresował, bo miał się odbyć w górach a my chodzimy po górach i kochamy ten klimat. Na dodatek ten wyjazd obejmował moje marzenie, dotąd niezrealizowane, czyli profesjonalną wspinaczkę. Nasza decyzja o wyborze warsztatu była zatem wspólna.
No i pojechaliśmy.
Pierwszy dzień i już zaskoczenie – nietypowe zalecenie. Na warsztatach mamy mieć wyłączone telefony. W pierwszej chwili to był jednak szok. Miałem jeszcze sprawy do załatwienia. Tak przynajmniej myślałem. Wykonałem jeszcze jeden pilny telefon i odciąłem się od komórki. Córka, która na co dzień jest otoczona urządzeniami cyfrowymi, podeszła do tego z większym entuzjazmem. Bardzo mi tym zaimponowała.
Druga sprawa, która mnie ujęła, to niesamowity spokój. Sprzyjała temu przyroda i nie przeszkadzało nawet to, że wokół przechodziły silne burze z wyładowaniami. To wspaniałe poczucie, że nie muszę się nigdzie spieszyć, coś załatwiać, gdzieś zdążyć.
Trzecia rzecz to atmosfera. Przebywanie z córką, wspólne posiłki przygotowywane we dwoje, uczestniczenie w zadaniach stawianych na warsztatach dawało ogrom satysfakcji i radości. Podobało mi się, że pomimo nieraz sporych wyzwań i charakteru sportowej walki, były one pozbawione niezdrowej rywalizacji. Od początku spotkanie było nastawione na to, by pobudzić współpracę, a nie budować konkurencję i rywalizację. Miało na to wpływ już na samym początku pozytywne nastawienie do siebie nawzajem wszystkich uczestników. Bez narzekania, krytykowania, pretensji do siebie nawzajem. Tę atmosferę było czuć.
Czwarty element to rozmowy samych ojców. Słuchać o doświadczeniach innych, o tym, jak sobie poradzili i nadal radzą z wyzwaniami ojcostwa, to bezcenne. Wszyscy przecież przechodzimy przez te same etapy dorastania naszych dzieci. Stąd tyle daje wspólne dzielenie się doświadczeniem, innym spojrzeniem na rozwiązanie tego samego problemu.
W krótkim czasie zawiązała się na warsztatach silna wspólnota. Myślę, że stało się tak dlatego, że wszyscy przyjechaliśmy w jednym celu – aby wzmocnić czy odbudować relację z dorastającym dzieckiem. Mieliśmy jeden cel i świadomość tego, co jest ważne.
Poza największym dobrem tych warsztatów, czyli wzmocnioną relacją z córką, muszę przyznać, że była to fantastyczna przygoda. Zawsze chciałem spróbować prawdziwej wspinaczki i spróbowałem. Fantastyczne wrażenie z trzydziestopięciometrowego zjazdu na linie z Okiennika Wielkiego, wspinanie się po pionowej ścianie. Jednak z całej wspinaczki najmocniejszy, do zapamiętania na całe życie, był dla mnie moment, gdy osobą asekurującą na skalnej ścianie była córka. Świadomość, że to ona mnie zabezpiecza, że w jej ręku jest moje zdrowie i życie, wniosła coś nowego w nasze myślenie o naszej relacji.
Córce ogromnie podobało się nie tylko wspinanie i atmosfera. Ważnym elementem całego spotkania był także list, który pisaliśmy nawzajem do siebie. To nas oboje bardzo poruszyło. Pojawiły się łzy wzruszenia. Całe warsztaty to był bardzo budujący nas i naszą relację czas.
Córka po przyjeździe długo opowiadała, zdając mamie relację z wyprawy. Natomiast mnie zapytała krótko: „Gdzie następny wyjazd, tato?”.
Minęło kilka dni od warsztatów, wciąż jeszcze jedziemy na pozytywnych emocjach. One przeminą, wróci szkoła, praca, obowiązki, ale będzie już inaczej. Coś z tych warsztatów wyniosłem. Obiecałem sobie więcej cierpliwości wobec córki i mniej narzucania własnego zdania. Chcę pomagać jej rozwijać umiejętności samodzielnego wyboru tego, co dobre i słuszne. Jak to wprowadzać w życie? Poprzez świadomość tego, do czego się zobowiązałem. Po prostu wiem, co jest w relacji dobre. Chcę to robić, a nie muszę!
“Przyjechałam z tatą i wracam z tatą”. To spostrzeżenie mojej 15-latki jest dla mnie bardzo budujące. Przypomniało mi, że nasza relacja jednak była trochę uśpiona, ale, co najważniejsze, na nowo się umocniła. U nas to nie był moment na budowanie czegoś od podstaw czy odbudowywanie z gruzów. Nawet nie był to jakiś mały remont. Raczej odświeżenie. A ja i tak widzę ogromną różnicę w naszej relacji.
Jestem bardzo zadowolony. Wiem, że chcę z córką jeździć co rok, na spotkania 1 na 1. Gdy po powrocie wspomniałem swoim znajomym, jak spędziłem czas z córką, spotkałem się z wyrzutem, dlaczego im nie powiedziałem o tym, że istnieją takie warsztaty.
Myślę, że te warsztaty są dla osób, które poszukują, chcą pewnej zmiany, poprawy relacji w rodzinie i mają pewne refleksje na temat swego życia. Ale inni mówili, że to bez sensu, tracić tyle czasu i pieniędzy, jechać tylko z jednym dzieckiem na kilka dni. Jednak to co innego, gdy jedziemy całą rodziną, sam jestem organizatorem, inspiratorem działania, planuję trasy. Tu oboje byliśmy uczestnikami. Najważniejsze jest właśnie to, że na warsztatach jestem tylko z jednym dzieckiem. Możemy się skupić na sobie.
Ci, którzy mają dobre relacje ze swymi dziećmi i się wahają, czy wyruszyć na warsztaty Tato.Net, niech się zastanowią, czy ich zachowania wychowawcze to nie jest już po prostu rutyna. Na tych warsztatach człowiek wyrywa się ze schematu, z przekonania o bezbłędności swoich dotychczasowych poczynań wychowawczych. Poznajemy nowe rzeczy, nowe pokłady w sobie, no i w dziecku.
Zastanawiam się, czy nie szkoda, że ze starszymi córkami nie jeździłem na takie warsztaty. Mam z nimi bardzo dobrą relację, ale w wielu momentach byłoby może łatwiej, inaczej, ciekawiej. Może zwróciłbym uwagę na inne rzeczy, a nasze relacje byłyby jeszcze lepsze. Może.
Dobrze, że pojechałem z moją najmłodszą córką.