Alternatywna rzeczywistość dla elektroniki
Zawsze uważałem się za ojca, który ogólnie stroni od urządzeń elektronicznych. Jednak oglądając nagranie z pewnej rodzinnej imprezy urodzinowej, dostrzegłem gdzieś siebie przy stole z telefonem w ręku. To mi dało poważnie do myślenia.
Myślałem, że wszystko jest ze mną w porządku, ale dowody przemawiają przeciwko mnie. Co więcej, pewnego dnia moja starsza córka stwierdziła, że tata jej nie słucha, przez co ona też przestała słuchać taty. Kiedy miałem jej coś ważnego do powiedzenia, zbywała mnie albo zajmowała uwagę czym innym. "Kiedy z tobą rozmawiam, to nie patrz w telewizor" – mówiłem. A ona na to: "Ale, tato, ty tak robisz". No i wtedy nie miałem co powiedzieć. Postanowiłem zrobić sprawdzian, żeby uświadomić sobie, co się dzieje. Taki research na temat stanu faktycznego w moim domu.
Pracuję w firmie, która zajmuje się systemami zabezpieczeń. Często jeżdżę po domach, kiedy ludzie instalują sobie różne rzeczy i chcą się kogoś poradzić. Mam dzięki temu okazję do zaobserwowania różnych preferencji. Pewnego razu przychodzę i widzę, że w salonie jest telewizor, w kuchni drugi, w sypialni trzeci, a w łazience radio; wszystko podłączone do internetu. Poza tym proszą, żeby w każdym pokoju położyć kable, nawet jeśli jeszcze nie ma w nim telewizora, bo niedługo pewnie i tam założą. Często to właśnie bardzo fajni rodzice, bardzo fajni ojcowie kupują bezmyślnie telewizory, bo ze ściany wystaje puszka z kablami i trzeba ją jakoś zabudować – czyli zainstalować kolejny telewizor. Zaczyna się wtedy dziać coś niedobrego, bo następuje utrata kontroli rodziców nad wszystkim.
Kiedy córka uświadomiła mi, że przestaję zwracać uwagę na to, ile czasu spędzam przy elektronice, postanowiłem zrobić sobie autodiagnostykę, popatrzeć na siebie z innej perspektywy, wyjść z siebie. Wspomniałem już o nagraniu z przyjęcia urodzinowego, na którym widać było, że trzymam komórkę. Kładąc się do łóżka, zauważyłem też, że moim ostatnim slajdem z dnia nie jest twarz mojej żony, tylko jakaś twarz na Facebooku. Postanowiłem popatrzeć na to z bliska. Spotkałem się z moim dobrym przyjacielem, żeby zasięgnąć rady i zapoznać się z perspektywą trzeciej osoby na moją "relację" z kilkucalowym ekranem. Na moje pytania odpowiedział: "Moim zdaniem wszystko jest okej." Spróbowałem inaczej postawić problem: "No to powiedz coś negatywnego o mnie". "Dwa lata nie byliśmy na piwie" – zaśmiał się przyjaciel.
Podobno nie robimy tego, co musimy, tylko to, co chcemy. Jeżeli dla mnie sprzęt jest ważniejszy, a praca jest tym, czym żyję, to dzieje się coś niedobrego. Moja mama zawsze mówiła: "Kiedy już do mnie przyjedziesz, a przyjeżdżasz rzadko, to zawsze jesteś z tą komórką. Zostawiłbyś ją w końcu!". Na co ja odpowiadałem: "Dobra, mamo, już, tylko coś sprawdzę".
Okazało się też, że moja żona bardzo delikatnie sygnalizowała mi pewne problemy. Nie mówiła wprost: „Marcin, przestań grać na tym telefonie”. Nie. Ona się po prostu smuciła. Sprawiałem jej przykrość, nie widząc tego. Dopiero kiedy moja córka zwróciła mi na to uwagę, zacząłem to obserwować. Okazało się, że świat zewnętrzny mówił do mnie bardzo wiele między wierszami.
Jeśli chcecie sprawdzić sytuację w waszych domach, proponuję wam zrobić to, co zrobiłem ja – wyliczyć, ile macie telewizorów, komputerów, smartfonów, tabletów i konsol do gier i zapisać to wszystko. Potem zapisać, ilu jest mieszkańców. Jeżeli wyjdzie równa liczba mieszkańców i urządzeń, to znaczy, że każdy może w jednej chwili korzystać z jakiegoś urządzenia. To jest według mnie dopuszczalna granica, przy której mamy jeszcze kontrolę nad czymkolwiek. Bo gdy tych urządzeń jest więcej, to znaczy, że jeśli ja siedzę przy komputerze, a moja żona ogląda telewizję, moje dzieci mają do dyspozycji jeszcze wiele innych urządzeń, na które nie zwracam uwagi, bo jestem zajęty własnym.
Podsumowując, jeśli nasz współczynnik jest wyższy od jedynki, to warto zacząć się nad tym zastanawiać. Najważniejsza w tym wszystkim jest odpowiedź na pytanie „Czy ja jeszcze mam nad tym kontrolę?”. Mogę mieć wspaniałe dzieci, tylko co z tego, jeśli one będą siedzieć w swoim wirtualnym świecie, a ja w swoim. Zauważyłem, że to jest złe, bo ściana między mną a moimi dziećmi i żoną zaczyna wzrastać. Mało tego, ona z biegiem czasu twardnieje i potem dużo trudniej ją zburzyć. Przyszedł czas, kiedy postanowiłem to zmienić.
Wiem, że na komórce mam zainstalowanych parę gier i portali społecznościowych. Wiem, że oglądam w telewizji jakieś seriale, które mnie w zasadzie nie interesują i wiem, że mam w domu trzy komputery. Tylko czy naprawdę chcę coś z tym zrobić? Bo to jednak trochę boli. Jeśli próbowaliście i wam się udało, to super, ale mi jest naprawdę trudno odinstalować ulubioną aplikację z telefonu. Nie chodzi tu już tylko o nas, ale przede wszystkim o dzieci i ich przywiązanie. Jeżeli dzieci mają telefony, też będzie im ciężko to zrozumieć: „Jak to, przez dwa lata mogłem grać, ile chciałem, a dzisiaj co? Co się stało, tato, za co to kara?”. Zaczyna się wtedy problem. Krew, pot, łzy i trudne rozmowy. Ale jest szansa, że się uda. Jest to pewnego rodzaju płynięcie pod prąd w górę rzeki, której końca nie widać.
Mi pomogło to, że zastanowiłem się, jak to będzie wyglądać za kilka lat. Moje córki mają obecnie dziewięć i dziesięć lat, za dekadę będą już dorosłe i wiem, że jeśli dziś czegoś nie zrobię, to później nie będę miał najmniejszego wpływu na ich wybory. Na ich życie będą mieć wpływ znajomi, reklamy, a ja zejdę na dalszy plan. Dlaczego? Dlatego, że kiedy one potrzebowały mojego czasu, pełnego zaangażowania i świadomości, mnie nie było, bo patrzyłem w ekran.
Kiedyś Zbigniew Herbert powiedział, by płynąć do źródeł, pod prąd. Z prądem płyną śmieci i martwe ryby. Właśnie to motto przyświeca mi w moich działaniach i zdaje to egzamin. Na początku pracy nad sobą powiedziałem sobie: „Dobra, Marcin, dałeś ciała”. Zrobiłem rozpoznanie i trochę się podłamałem, ale z drugiej strony pomyślałem, że coś muszę zrobić. Postanowiłem wtedy podzielić tę pracę nad sobą i rodzinnymi relacjami na dwa etapy. Pierwszy to walka ze słabościami, a drugi to budowanie swoich mocnych stron. Bo jeżeli będę tylko walczył ze słabościami, czyli usunę swoje złe nawyki, to nie spowoduję nagle tego, że moje córki do mnie podejdą i powiedzą: „O, tato, nie korzystasz już z komórki, chodź, porozmawiamy”. Nie, bo one same też już korzystają z tych urządzeń. Z myślą o mocnych stronach postanowiłem dać dzieciom coś w zamian, zbudować alternatywną rzeczywistość.
Jeśli mowa o walce ze słabościami, to nie tylko ja miałem ten problem. Moja żona miała aplikację, w której karmi się zwierzęta i zbiera się plony, coś jak symulator. Nie mogła się od tego w wolnych chwilach oderwać, nie reagowała też za bardzo na moje prośby. Z pomocą przyszła pielgrzymka, na którą poszliśmy całą rodziną. Piesza pielgrzymka ma w sobie tę zaletę, że jak się idzie dłużej niż 5 dni i nie śpi się po domach, tylko w namiotach, to już po trzech dniach siadają powerbanki i baterie. To właśnie wtedy ludzie zaczynają naprawdę żyć. Po powrocie moja żona powiedziała, że nie wie, po co w ogóle grała w tę grę. Odinstalowała ją i jestem przeszczęśliwy, bo sypialnię mamy w końcu dla siebie, a nie dla telewizora i komórek.
Warto też zrezygnować z mega-abonamentów. Bardzo trudno jest podjąć decyzję o usunięciu 90% kanałów, szczególnie, jeśli dzieci zdążyły się przyzwyczaić do Disney Channel. Cóż, zazwyczaj dzieci nie chcą zrozumieć tego, że przy rewolucji leje się krew; przynajmniej moje nie chciały. Nie zrobiłem tego jednym cięciem, ale gdy co jakiś czas kończy się abonament, stopniowo zmieniam go na mniejszy. Problem jest przez kilka dni, a potem znika.
Dyskusję nad rozwiązaniami przeprowadzajmy wspólnie z rodziną. U mnie było tak: "Dziewczyny, co możemy zrobić, żeby tyle nie grać? Co jest ciekawszego od komórki?" Dziewczyny myślą i mówią: "Pies". No tak, ale pewnie to ja będę łaził z tym psem. Sprytnie to wymyśliły. Psa jeszcze nie ma, ale jest chomik i mysz. Ta rodzinna dyskusja nad rozwiązaniami podpowiedziała nam wycieczki, zwierzęta, ale pokazała jeszcze jedno: że dzieci mają wpływ na to, co robimy. One też mogą realnie wpływać na zmianę naszego zachowania.
Jaki jest ciekawy sposób na ograniczenie używania telefonów w domu? Zwykły wiklinowy koszyk, najlepiej taki, który ma po bokach uchwyty. Bierzemy wszystkie ładowarki w domu, przeplatamy parę razy tak, żeby wtyczki były w tym koszyku, robimy na ścianie listwę, włączamy tam wszystkie te ładowarki i zawieramy umowę. Moje dzieci mają telefony, mogą z nich korzystać, ale w domu są one w koszyku. Co się okazało? Że ja pilnuję dziewczyn, a one mnie. Co nam to daje? Po pierwsze pewną wizualną kontrolę: wiemy, gdzie są komórki, a po drugie chodzi o wychowanie. Jeżeli ja nie korzystam z komórki, to mogę wymagać od nich tego samego, ale jeżeli ja korzystam, to widzą i będą mnie naśladować.
Czasami coś się zepsuje i myślimy, co by tu nowego kupić. Mnie na przykład bardzo kusi pewien tablet z nowym ekranem. Walczę z tym już rok i chyba go nie kupię. Mówię sobie w myślach, że jak będzie tak sobie leżał w kuchni, to się przyda, bo żona będzie mogła wyszukiwać przepisy. Ale z drugiej strony głowy słyszę głos: „Po co? Przecież jest komórka”. Jeżeli nie ma takiej potrzeby, nie kupujmy zbędnej elektroniki.