Pitul mi…
Mały człowiek, dwa lata i osiem miesięcy, a tyle w nim emocji. Jako rodzic nie miałem czasu (tak to wtedy widziałem) przyglądać się oraz doświadczać tej rzeczywistości w takim wymiarze jak teraz, gdy jestem dziadkiem. Wnuczka już przeżywa bunt trzylatka a jej rodzice doświadczają go z wielką dozą zaskoczenia. I, o dziwo, to dziecko szybciej niż dorośli uczy się, jak postępować i jak odnaleźć się w sytuacji różnych emocji. Zaledwie w ciągu kwadransa potrafi obrazić się, uderzyć dorosłego, krzyczeć: „Pitul mi”, przeprosić, stwierdzić, że było niegrzeczne, po czym przejść do zwykłego funkcjonowania, jak gdyby nigdy nic.
Często w mądrych wywodach zwraca się uwagę na konieczność pozwolenia dziecku swobodnego przeżywania jego emocji. Tak też wnuczka, pytana, czy jest jej trudno i czy czuje się zła, szybko pojęła, że to dobre wyjście – powiedzieć dorosłym: jestem zła…, denerwuję się…, byłam niegrzeczna…
Z perspektywy dziadka to bardzo ciekawe i warte obserwacji doświadczenia rozwijającego się człowieka.
Zupełnie inną kwestią jest towarzyszenie rodzicom malucha, którym zdecydowanie więcej czasu zabiera „zmiana” emocji i często nie potrafią zmieścić się z tym wszystkim w kwadransie.
Widzę i czuję, że to ich trzeba „pitulić”, zapytać, jakie emocje nimi targają, jak się z tym czują, no i szukać rozwiązań. W takim „gorącym kwadransie” to spokój i doświadczenie dziadków mogą być przydatne dla rodziców walczących o własny dobrostan psychiczny. Dziecko szuka swego miejsca w świecie emocji, uczy się ich wyrażania i z naturalną otwartością przyjmuje to, czego doświadcza.
A rodzic jest właśnie w ferworze życia – pracuje, zaspokaja podstawowe potrzeby dziecka, boryka się z wątpliwościami, mierzy się z tym, co, kiedy i jak powinien zrobić. I po prostu potrzebuje wsparcia i przytulenia, tak samo jak jego małe dziecko, a nawet bardziej.