Zabierz dziecku kieszonkowe, czyli jak uczyć odpowiedzialności
Jak nauczyć dzieci finansowej odpowiedzialności? Przeczytaj wywiad z Arturem Kalicki, ojcem dwóch synów i dwóch pełnoletnich już córek, członkiem Rady Duszpasterstwa Przedsiębiorców i Pracodawców TALENT, certyfikowanym liderem i mówcą Edukacji Finansowej Crown, współtwórcą Klubu Przedsiębiorców TABGHA, trenerem i doradcą biznesowym.
Twoje dziecko pyta: „Czym są pieniądze, tato?". Co odpowiadasz?
To coś, co tatuś i mamusia zarabiają, aby móc zaspokoić nasze potrzeby, czyli kupić chleb, ubranie, opłacić rachunki. To ciekawe, że nigdy nie zadały mi takiego pytania. Pieniądz jest z nami, dzieci widzą, jak się z nim obchodzimy. To dla nich naturalne.
Gdybyś miał jeszcze raz tę możliwość, powiedziałbyś dzieciom: „Idźcie i bogaćcie się"?
Powiedziałbym: „Idźcie i mądrze zarządzajcie tym, co Pan Bóg wam powierza". Słowa pouczają, przykład pociąga. Naszą rolą jest więc poświęcić dzieciom trochę czasu i wytłumaczyć, jak widzimy dobre zarządzanie pieniędzmi. A potem dawać przykład, bo jeżeli będziemy uczyli hojności, a sami nie będziemy hojni, szkoda w ogóle się za to brać. Jeżeli będziemy dzieci zachęcali do budżetowania, a sami tego nie robimy, to jakim jesteśmy przykładem? Jeżeli zachęcamy je do uczciwości, a sami grzeszymy w tym obszarze, to… Ja któregoś dnia zadałem sobie pytanie, dlaczego chcę uczciwie prowadzić firmę. Bo chcę być świadkiem Chrystusa. Jeżeli moim szefem jest Jezus, to czy ja naprawdę chcę kombinować przy fakturach? To de facto jest kradzież. Więc czy ja chcę kraść? I widzę, że takie przykłady – podobnie jak hojność – działają.
Na szkoleniach uczycie, żeby pieniądze, które zarabiamy, dzielić na kilka mniejszych części.
Moim zdaniem, powinniśmy żyć za 70% tego, co zarabiamy. Szczególnie w czasach obfitości. Daj Bogu 10% procent, 20% odłóż na oszczędności, a pozostałe 70% jest na koszty życia. Tej zasady uczymy na szkoleniach i stosowaliśmy ją także wobec dzieci. Pieniądze, które zarabiają czy dostają, mają rozdzielać właśnie w ten sposób.
Dajecie z żoną dzieciom kieszonkowe z takim właśnie komunikatem?
Tak! A im wcześniej zaczniesz, tym większą masz szansę, że przyjmą to bez większego sprzeciwu. Jeżeli dziecko nie chce tak robić, wówczas po prostu nie dostaje pieniędzy. My w ten sposób budujemy nawyk oszczędzania i hojności.
Jak reagowały dzieci, kiedy słyszały, że dostają 10 złotych, ale tylko 7 mogą wydać?
Zaczęliśmy na tyle wcześnie, żeby to było dla nich atrakcją. Zrobiliśmy 3 słoiki, tak żeby było widać, co jest w środku. Okleiliśmy je nalepkami „Dawanie", „Oszczędzanie" i „Wydatki". Przygotowywaliśmy się z żoną do „wypłaty". Jak dawaliśmy 5 złotych, to od razu podzielone na 4 złote i dwie pięćdziesięciogroszówki. Mieliśmy świadomość, że dziecko, zwłaszcza 4-5-letnie, nie rozumie wartości pieniądza. Przecież samo nie potnie pięciozłotówki. Cieszyło je, że dzielą pieniądze w ten sposób i same wrzucają je do słoiczków. Efekty były zdumiewające. Kiedy jedno z naszych dzieci na Komunię dostało znaczną kwotę, 10% odłożyło na Boży cel, 10% dało jednej siostrze, 10% drugiej siostrze i tylko najmłodszemu nic nie dało, mówiąc, że „on jeszcze nic nie rozumie". (śmiech)
Jak Wasze dzieci wydawały swoje 10% na Boży cel?
Ostatnio byliśmy na nartach z naszymi znajomymi. Jeden z nich opowiadał mi, jak jego matka uczyła go, że jeżeli daje, to w imię Jezusa Chrystusa. Pomyślałem: wow, mnie tego nikt nie nauczył. Słyszałem „daj na tacę", ale nie „daj na tacę z radością", a tak wyobrażam sobie dawanie w Jego imię.
Kiedy w rodzinie zastanawiamy się, jak wydać 10%, zadajemy sobie pytanie, czy my dajemy samemu Bogu? Na początku nasze dzieci dawały te pieniądze na tacę w kościele. Postanowiliśmy jednak skierować ich serca do Boga. Pan Bóg wszystko ma, ale potrzebuje naszego serca. W szkole naszego syna była zbiórka na potrzeby pewnego dziecka. Moja żona poszła z synem do sklepu, gdzie kupili skarpetki dla Pana Jezusa. One trafiły do tego chłopca, ale było to tak pomyślane, że kupują to dla Pana Boga. Chcieliśmy z żoną też, by nasze dawanie nie było bezosobowe. Możemy przekazać pieniądze dużej organizacji i nic nie czuć. Kupowaliśmy więc szczepionki dla dzieci w Afryce. W ten sposób pokazywaliśmy dzieciom, że dobroczynność to ratowanie czyjegoś zdrowia i życia.
Jak wiele dzieci wzięły z tego, co chcieliście im przekazać?
Poznaję to po tym, jak zarządzają swoim majątkiem. Nie sprawdzam budżetów starszych dzieci, bo to już nie mój obszar, ale widzę, jak to działa. Najstarsza córka wyszła za mąż półtora roku temu. Wraz z mężem budżetują wydatki. Mają konto na przyjemności, inwestycje. Żyją według planu. Naprawdę życzę tego każdemu. Druga córka studiuje w Anglii i również funkcjonuje według tego schematu. Nigdy nie usłyszałem od nich narzekania: „No nie, muszę dać dziesięcinę".
Kiedy jest dobry moment, by dać dzieciom kieszonkowe?
Naszym córkom daliśmy kieszonkowe w wieku 6 czy 7 lat, a najmłodszemu synowi wcześniej, gdy miał 4 czy 5. Wojtek Nowicki [autor – wraz z żoną Małgorzatą – książki Uzdrowienia finansowe. Jak z Bożą pomocą wyjść z długów? – przyp. Tato.Net] żartuje, żeby edukację finansową rozpocząć, kiedy dziecko pierwszy raz powie „daj". Finanse to jeden z obszarów, gdzie możemy nasze dzieci przygotowywać do życia i uchronić je przed wdepnięciem w niepotrzebne zadłużenia w wieku dorosłym. Lepiej, by doświadczały niepowodzeń na małych kwotach, niż na 100 czy 300 tysiącach złotych.
Płacić dzieciom za wykonywanie obowiązków domowych?
Nasze podejście zmieniło się tutaj w ostatnich dwóch latach. Nie dajemy już kieszonkowego, ale pozwalamy dzieciom zarabiać. Od lat przeczuwaliśmy, że taka zmiana w naszej rodzinie nastąpi. Ostatecznym impulsem była książka Dave’a Ramseya Dzieci mądre finansowo, którą autor napisał wraz z córką. Ramsey mówi: daj dziecku zarabiać. To nie znaczy, że ma odpuścić obowiązki domowe. Wspólne dobro ma budować za darmo. Rolą rodzica jest określenie, które konkretnie czynności będą obowiązkami domowymi dzieci, a które staną się zleceniami i będą im dawały szansę zarobku. Często boimy się, że dziecko popadnie w materializm. One i tak uczą się go od świata. Nie dając możliwości zarobkowania, uczymy je, że wszystko im się należy. Kilka lat temu przeżyliśmy poważny kryzys finansowy. Postanowiliśmy, że nie będzie tak, że się zadłużamy, a mimo tego dajemy dzieciom kieszonkowe. Wstrzymaliśmy jego wypłatę. Efekt był taki, że dzieci zaczęły szukać pracy na zewnątrz – zajmować się dziećmi, udzielać korepetycji. Teraz radzą sobie świetnie.
Jak podzielić czynności na „dobro wspólne" i „zlecenia"?
Nie ma tu jednej reguły. Każda rodzina przyjmie odpowiedni dla niej podział. Ramsey dawał 5 dolarów tygodniowo za 5 czynności wykonywanych codziennie, czyli 1 dolara tygodniowo na przykład za ścielenie łóżka, poukładanie butów, wyniesienie śmieci. Ale już zebranie talerzy po wspólnym posiłku było budowaniem dobra rodzinnego. To rodzice muszą poświęcić czas na zastanowienie się, które czynności będą obowiązkami, a które zleceniami, a następnie rozliczyć dzieci z wykonania podstawowych obowiązków i dopiero wtedy przyzwolić na wykonanie zlecenia.
Ja kiedyś zrobiłem tabelkę, w której wyliczyłem rodzicom, ile chciałbym zarabiać za konkretne obowiązki domowe.
Nasz najmłodszy syn taką zrobił. Pierwszy tydzień pracował tak, że szok, ale potem jego entuzjazm spadł. On jest spontaniczny, lubi zmiany, szybko przestaje się cieszyć tym, co jest – u niego ten system nie zadziałał na stałe. Przy spontanicznych dzieciach rosną wymagania od rodziców (śmiech) – musimy częściej zmieniać listę zleceń. Nie należy się zniechęcać, tylko szukać możliwości budowania relacji z dziećmi i edukowania ich w tym obszarze. Jestem za tym, by uczyć dzieci, że pieniądz bierze się z pracy, z wysiłku.
Nie jest tak, że kiedy pojawiają się nowe obowiązki, dzieci powiedzą: „Okej, ale za ile?”
Syn kiedyś zapytał mnie, czy dam mu 5 złotych – powiedziałem, żeby odkurzył samochód. Odparłem, że nie, bo to nie jest zlecenie, lecz prośba o zadbanie o nasze wspólne dobro. Innym razem mówiłem tak: jest do zrobienia to i to, można zarobić 5 złotych. Dziś synowie przychodzą do mnie i mówią: „Tato, potrzebuję zarobić 100 złotych do weekendu. Daj mi jakąś robotę”. Kiedy ja nie mam dla nich pracy, to często idą do dziadka po zlecenia. W ten sposób spełnia się moje wielkie pragnienie, bo widzę, że dobrze wykonaliśmy naszą pracę.
Czyli – jeżeli dobrze rozumiem – nie ma już u Was kieszonkowego; są tylko zlecenia, których można się podjąć.
Nasz 17-letni syn dostaje 400 złotych utrzymaniowego. Sam sobie kupuje ubrania, kosmetyki, płaci za szkolne wycieczki. Na początku wydawało mu się, że to mnóstwo kasy. Szybko zorientował się, że to wcale nie jest tak dużo i zaczął dorabiać. Podstawowa różnica między kieszonkowym a utrzymaniowym jest taka, że w przypadku kieszonkowego to my w całości utrzymujemy dziecko i jeszcze dajemy mu na jego zachcianki, natomiast w przypadku utrzymaniowego dziecko zaczyna utrzymywać się samo. Samo decyduje, czy kupi spodnie w sklepie z używaną odzieżą, czy odłoży i poczeka, aż stać je będzie na markowy produkt.
Co zrobić, kiedy pieniądze mu się skończą?
Nic. Głodem go wziąć (śmiech). Na tym polega część edukacji finansowej. Mój syn, mając już utrzymaniowe, w połowie miesiąca kupił sobie wymarzoną kurtkę. Stanął przede mną i powiedział: „Tato, wiesz, kto ma najfajniejszą kurtkę na świecie?". A po chwili dodał: "Tato, a wiesz, kto już nie ma pieniędzy do końca miesiąca? Ja”. I poszedł do dziadka po robotę.
Mogłeś mu pożyczyć.
Chętnie i koniecznie na wysoki procent. Mieliśmy taką sytuację ze starszym synem. Miał 7 czy 8 lat, byliśmy w sklepie, a on prosił nas, byśmy kupili mu batonika. Kieszonkowe zostawił w domu, przy sobie nie miał ani grosza. Pożyczyłem mu, ale umówiliśmy się na procent. Baton kosztował 2,5 złotego, w domu syn musiał oddać mi 3 złote. Na pytanie „dlaczego tyle" odpowiedziałem, że pożyczka kosztuje. Wtedy wydawało mi się, że to nie zadziałało. Ale uwaga – jakiś czas później młodszy syn zaczął nas prosić, byśmy dołożyli mu się do zakupu, na którym mu zależało. Starszy usłyszał i od razu rzucił: „Tak, pożyczcie mu i zróbcie to samo, co zrobiliście mnie!”.
W książce Twoje pieniądze się liczą, ojciec pożyczył synowi pieniądze na zakup roweru. Dbał potem o to, żeby syn oddawał ratę kapitałową i odsetki oraz by rozumiał, na czym polega różnica między jednym a drugim. Na koniec syn powiedział mu, że już nigdy więcej nie kupi nic na raty.
Powtórzę – lepiej w rodzinie nauczyć dziecko, jak to wszystko działa, niż potem martwić się o to, że jako dorosły popada w długi.
Przeczytałeś? Działaj:
Zastosuj porady Artura:
- Podziel obowiązki domowe na takie, które są dla wspólnego dobra i takie, za które jesteś gotowy dziecku zapłacić.
- Umów się z dzieckiem, że kieszonkowe dzieli na mniejsze części: 70% na wydatki, 20% na oszczędzanie i 10% na dzieła charytatywne.
- Wprowadź utrzymaniowe zamiast kieszonkowego.
- Jeśli dziecko prosi o pożyczenie pieniędzy, oprocentuj tę pożyczkę.