Prezenty, czyli o wspólnym spędzaniu czasu
Dawno temu, gdy moje dzieci zaczynały chodzić do przedszkola i rozwijać kontakty towarzyskie, zaprosiliśmy koleżanki i kolegów naszych córek na imieniny. Zabawa była przednia i pozostała po niej góra prezentów...
Zaprosić należało, oczywiście, przynajmniej pół klasy. Każda zaproszona osoba czuła się w obowiązku przyjść ze sporej wielkości pakunkiem. Za pierwszym razem nawet udało nam się z nich ucieszyć. Potem jednak szybko przekonaliśmy się o prostej zasadzie: dziecko jest w stanie utrzymać porządek w swoich rzeczach, o ile jego pokój nie przypomina sklepu z zabawkami. Trzeba było coś zrobić.
Wprowadziliśmy małą innowację. ZAKAZ prezentów. Nie całkowity jednak. Dopuszczalnym prezentem dla gości (z czasem także z rodziny) jest „bilet” na jakąś wspólną aktywność. Wyjście na spacer, rower, wycieczkę. Cokolwiek zrobionego RAZEM. Nieoczekiwanym skutkiem takiego postawienia sprawy była weryfikacja liczby gości. Odpadli koledzy zainteresowani rozróbą lub dostaniem prezentu przy okazji. Odpadli tacy, z którymi czas spędza się niezbyt chętnie. Odpadli ci, których rodzice nie są gotowi się zaangażować. W zamian zostali tacy, z którymi nasze dzieci mają wspólne zainteresowania. Tacy, z którymi można konie kraść. I tacy, którzy mają interesujących rodziców. Same korzyści.
I jeszcze jedno. Ja też nauczyłem się dawać dzieciom takie prezenty.