Tajemnica efektywnego taty

brak ocen dla tego artykułu
średnia ocena: 4.9- liczba głosów: 18

Ojciec zaangażowany w rozwój dziecka niejednokrotnie ma okazję zobaczyć, że cały włożony przez niego wysiłek nie znajduje uznania w oczach pociechy i nie przynosi zamierzonych efektów. Jeśli tato robi wszystko, by pomóc dziecku w poznawaniu siebie i swoich talentów oraz doskonaleniu umiejętności, a ono nie podejmuje wyzwania, to czy taki ojciec ponosi porażkę?  

Pod sufitem naszego garażu wisi dziecięcy monocykl. Wiem o tym, bo każdego lata dwa czy trzy razy walę w niego głową. Jest prawie nieużywany. I bardzo dobrze.

Kupiliśmy go na dziewiąte urodziny Randalla. Wypróbował go, w sumie bawił się nim może 6-8 godzin. Jego bracia i siostra także poświęcili jakiś czas – każde inny – na eksperymenty z jednokołowym przyrządem. Najdłużej utrzymał się chyba Isaac – osiem czy dziesięć sekund. Nikomu nie udało się opanować tego pojazdu, a teraz monocykl wisi w moim garażu jako przypomnienie, na czym polega jedna z wielkich tajemnic bycia tatą. Jestem w stu procentach przekonany, że z piątki moich dzieci co najmniej dwoje było wystarczająco zręcznych i pojętnych, by zostać wytrawnymi monocyklistami. Z drugiej strony, nie jest to proste. Wymagałoby ćwiczenia przez wiele godzin, może przez całe lato. I wcale nie mam zamiaru winić któregokolwiek z moich dzieci, że nie udało mu się wytrwać. Wewnętrznego żyroskopu, potrzebnego do opanowania jazdy na monocyklu, nie da się wykryć wzrokiem. Poza tym, wydaje mi się, że żadne z nich nigdy nie uzmysłowiło sobie, jak super wyglądaliby, pomykając ulicą na jednym kółku.

A zatem, świadomie czy też nie, każde z nich przeprowadziło analizę zysków i strat. Wzięli pod uwagę czas, jaki by to zajęło, frustrację, której musieliby doświadczyć, oczekiwania taty, ewentualność, że ostatecznie okazałoby się to niemożliwe. Ujrzeli też doraźne i długoterminowe korzyści wynikające z posiadania tej konkretnej umiejętności. Każde miało szansę podjąć wyzwanie i opanować jazdę na monocyklu. Ale żadne z niej nie skorzystało.

Podczas tych magicznych, decydujących wakacji, kiedy dorastające dzieci mają jeszcze mało obowiązków i wiele możliwości, każde z nich zdecydowało, że lepiej wykorzysta swój czas, robiąc coś innego. Wybierali to, co od pokoleń wybierali młodzi ludzie w ich wieku: grę w piłkę, pływanie, jazdę na zwykłych rowerach, wspinanie się na drzewa, wymyślanie podwórkowych zabaw, oglądanie transmisji meczów, dokuczanie rodzeństwu, spotykanie się z kolegami, a nawet czytanie książek. Były to rozsądne, zwyczajne, zdrowe wybory.

Czy to oznacza, że jako ojciec poniosłem porażkę? Oczywiście, że nie. Tak naprawdę monocykl jest dowodem na to, że wypełniłem jeden z większych ojcowskich obowiązków. Przywilej, w którym nikt inny nie może nas zastąpić.

Ojcowie otwierają drzwi. Stawiają przed dzieckiem nowe możliwości, reklamując je jak zawodowi sprzedawcy, a potem usuwają się w cień. Bo możemy zapisać dziecko na zajęcia, a nawet nalegać, żeby nabywało nowych umiejętności, ale nie możemy włączyć w jego mózgu jakiegoś małego pstryczka z napisem: „Znalazłem pasję swego życia”. Możemy dziecko zainspirować, ale nie powinniśmy próbować za pośrednictwem dziecka doświadczać życia.

Wiesz, o czym mówię. W liceum uprawiałeś zapasy, więc instalujesz w domu pełnowymiarową matę zapaśniczą z nadzieją, że Twój syn będzie mistrzem kraju. Kupujesz pianino w przekonaniu, że córka wyrośnie na drugiego Chopina. Widzisz u syna talent plastyczny, więc pędzisz do sklepu i kupujesz mu farby i sztalugi, wyobrażając sobie galerię pełną arcydzieł z jego podpisem.

Nawet jeśli żadna z tych rzeczy ani w części się nie zrealizuje, nie waż się nazywać tego porażką. Rzeczywistość potrafi zaskakiwać. Może mata zapaśnicza, pianino albo sztalugi staną się katalizatorem jakiegoś nieoczekiwanego zainteresowania, które rzeczywiście zmieni życie Twego dziecka. Może mata posłuży do ćwiczenia salt – a nie zapasów – i przyczyni się do światowej kariery w akrobatyce. Może sąsiadka wpadnie pobrzdąkać na waszym pianinie i zachęci Twą córkę, żeby napisała słowa do piosenek, a one kiedyś trafią na Broadway. Może sztalugi będą podstawą dla wielkiej planszy do jakiejś gry towarzyskiej, a Twój syn, lubiący przy takich okazjach odgrywać rolę prowadzącego, zrobi karierę jako mówca motywacyjny albo gospodarz teleturnieju.

A zatem każdemu ojcu radziłbym bez wahania: „Kup dziecku monocykl”. W najgorszym razie Twoje dziecko zostanie postawione wobec konieczności dokonania wyboru. Nie porażki, tylko wyboru.

Przeczytałeś? Działaj:

Pomyśl, co mógłbyś teraz zaproponować swoim dzieciom, co mogłoby otworzyć przed nimi nowe możliwościMoże to będzie coś bardzo nietypowego dla Twojej rodziny, np. całkiem nowa aktywność, rzadkie hobby, zaangażowanie w jakiś rodzaj sportu albo nową grę (może w bule?albo po prostu wypad na Wielką Przygodę? Możliwości jest wiele. Otwieraj drzwi przed każdym ze swoich dzieci i nie okazuj im swego niezadowolenia, jeśli jednak nie decydują się przez nie przejść. Szukaj następnych drzwi, pokazuj nowe możliwości. To niezwykle rozwijające dla Ciebie i Twoich dzieci. Powodzenia!  

Artykuł zaadaptowany z książki Jaya Payleitnera 52 rzeczy, których syn potrzebuje od taty. 

 

 

Oceń ten artykuł:
brak ocen dla tego artykułu
średnia ocena: 4.9- liczba głosów: 18
Wesprzyj Tato.Net
Przekaż 1,5% podatku