Jak dogadać się ze szkołą?
Zdzisław Hofman – wielokrotny mówca Forum Tato.Net, szkoleniowiec, trener biznesu, socjoterapeuta, założyciel ogólnopolskiej Fundacji Rozwoju Wolontariatu, wieloletni prezes i współtwórca Stowarzyszenia KLANZA, trener Fundacji Szkoła Liderów, ukończył I stopień terapii skoncentrowanej na rozwiązaniach, tutor, superwizor i trener w Instytucie Tutoringu Szkolnego. Całe dorosłe życie jest nauczycielem, obecnie w doskonaleniu zawodowym nauczycieli. Ojciec 3 dzieci, dziadek 3 wnuków. Ze Zdzisławem Hofmanem rozmawia Dariusz Cupiał.
XII Międzynarodowe Forum Tato.Net odbyło się pod hasłem „Zaangażowany & Solidarny. Jak wyznaczać ojcowskie priorytety?”
Jaki jest główny priorytet dla ojców, których dzieci uczą się w szkole?
Podstawowy priorytet, bez względu na to, czy sytuacja dotyczy szkoły czy ogólnie więzi z dzieckiem, to utrzymywanie relacji, a więc budowanie takich kontaktów, które tworzą więź między dzieckiem a rodzicami. Największy na to wpływ ma zjawisko modelowania. Najprostszy przykład – jeżeli dorośli narzekają, że młodzież nie czyta, to ja zadaję pytanie: „A kiedy twoje dziecko widziało cię z książką?”. Bo to jest mechanizm, który dzieje się poza deklaracjami werbalnymi. Uczymy tym, jacy jesteśmy w działaniu. Jeśli jest bliskość, więź, to nie trzeba robić spektakularnych deklaracji i pozować na jakiś styl rodzicielstwa; wystarczy po prostu być zaangażowanym, dialogicznym, a więc wysłuchać dziecka i z nim rozmawiać. Oczywiście, nie ex catedra, ale tak, jak dziecko tego potrzebuje na danym etapie rozwoju i w konkretnej swojej sytuacji.
Dzieci, zwłaszcza małe, mają ogromną potrzebę zadawania pytań. Te pytania wiążą się z pewną mocną strukturą motywacji poznawczej, którą nazywamy po prostu ciekawością. Ciekawość poznawcza to coś, co napędza nas do rozwoju. Dzieci z tym przychodzą na świat. Czterolatki zadają średnio 400 pytań dziennie. W ten sposób dziecko przez długi czas poznaje siebie, świat, najbliższych. I chciałoby ten styl poznania zachować, idąc do szkoły. Problem się rodzi, kiedy szkoła uznaje pytanie za narzędzie kontroli a nie narzędzie rozbudzania ciekawości. Dzieci pomału są więc odzwyczajane od zadawania pytań.
Jak może w mądry sposób zareagować na tę sytuację ojciec?
Pierwszoplanowym zadaniem dla każdego rodzica powinno być zapewnienie dziecku tego, czego potrzebuje – to potrzeby dziecka są priorytetem. W kontaktach ze szkołą nie należy z tego rezygnować. Trzeba jednak zrozumieć, że celem szkoły, podobnie jak rodziny, jest wszechstronny rozwój dziecka. Warto niejako z lotu ptaka spojrzeć na ten cel i zdać sobie sprawę, że dochodzi się do niego różnymi drogami. Rodzice mają trochę inne priorytety, a nauczyciele inne. W zgodzie i porozumieniu między tymi dwoma podmiotami – rodzicem i nauczycielem – te priorytety w jakimś punkcie powinny się spotkać. Do tego jednak potrzebna jest rozmowa i wzajemne słuchanie. Dalekosiężny cel wszechstronnego rozwoju dziecka jest wspólny, tylko że nauczyciel drogę do tego widzi w poznawaniu konkretnej wiedzy i zdobywaniu kolejnych kompetencji, natomiast rodzice najczęściej widzą to poprzez pryzmat bezpieczeństwa – żeby w szkole była sympatyczna atmosfera, żeby dziecko czuło się w niej dobrze. Obie strony mają rację.
Czyli trzeba rozmawiać, wejść w dialog ze szkołą.
W nowoczesnym podejściu do edukacji mówi się, że szkoła składa się z trzech podmiotów: ucznia, nauczyciela i rodzica. Ten trójkąt jest ogromnie ważny. Rodzice powinni dostawać dużą autonomię i możliwość wpływu na to, co dzieje się w szkole. A szkoła ma pełne prawo oczekiwać, że rodzice do tej roli podejdą w sposób dojrzały. Niestety, często jest tak, że rodzice wchodzą w kontakt ze szkołą z poziomu własnych osobistych doświadczeń szkolnych sprzed lat wielu i na tym się kończy ich wiedza o edukacji. Tego typu wiedza jest bardzo powierzchowna i specyficzna, bo związana z konkretną szkołą, konkretnymi ograniczeniami, porażkami i sukcesami, no i oparta na porównywaniu, które możemy nazwać krótko „a za moich czasów…”. Tymczasem szkoła jest w permanentnej zmianie i to często zmianie na korzyść. Zmienia się sfera metodyczna i socjologii edukacji. Może nie jest to jeszcze bardzo widoczne, ale to proces, który trwa.
Obserwuję teraz oddolny ruch zmieniających się szkół. Nie było tego nawet we wczesnych latach 90. Słyszę, że każda szkoła poszukuje czynników, które mogą wzbogacić jej ofertę, wpłynąć na lepszy sposób pracy – i to jest bardzo optymistyczne. Wymaga to jednak dojrzałego podejścia rodziców. W innym wypadku łatwo otrzymać od nauczycieli etykietkę „roszczeniowego rodzica”. A przecież ci rodzice po prostu kierują się dobrem dziecka. Być może, nie uzyskując oczekiwanych rezultatów, naciskają na szkołę, stosują presję i jest to definiowane jako roszczeniowość.
Może za często podchodzimy do szkoły jak do punktu usługowego… Co może zatem zrobić tato, aby zmienić tę sytuację niezrozumienia na linii rodzic-nauczyciel?
Przede wszystkim zadbać o relacje i to w kilku wymiarach: ja i znajomi rodzice z klasy mego dziecka; nasza grupa rodziców i nauczyciel/nauczyciele. W Wielkiej Brytanii szkoły mają wypracowane pewne skuteczne metody. Np. moja córka otrzymuje klucze do szkoły, zaprasza dzieci, rodziców i organizuje imprezę dochodową, ponieważ trzeba ratować budżet szkoły i rodzice chcą w tym brać udział. Jeden pan, który jest handlarzem dzieł sztuki, oddaje przy tej okazji obrazy na aukcję. Jest tu więc sporo miejsca na dobroczynność. Była np. taka sytuacja, że w szkole był zagrożony etat pani, która w trakcie przerw czyta dzieciom na głos książki i ma wielu słuchaczy. Rodzice powiedzieli stanowcze „nie” na jej zwolnienie, bo widzieli pracę tej osoby jako ważną dla rozwoju ich dzieci. Szkoła nie wiedziała, jak znaleźć na to środki. Rodzice wyszli tu z propozycją pomocy i uczestnictwa w kosztach.
Ja wiem, że podaję przykłady nie zawsze realne w naszej rzeczywistości, ale można je dostosować do naszych warunków. Chodzi o chęć działania dla dobra, angażowania się społecznie. Rodzice są tam zapraszani do współpracy ze szkołą i chętnie to zaproszenie przyjmują. U nas prawo oświatowe nie sprzyja za bardzo takiej aktywności, ale można coś z tym zrobić. Trzeba się do szkoły wpraszać. Ale z konkretną ofertą. Np. tato lekarz może przygotować atrakcyjną pogadankę z ciekawymi narzędziami używanymi przez lekarzy i zaproponować nauczycielowi zorganizowanie pro bono kursu udzielania pierwszej pomocy. Jest z tego tytułu mnóstwo korzyści: dzieci mogą się rozwijać, spotykają interesującą osobę, zdobywają praktyczną i niezbędną wiedzę; dziecko tego taty widzi, że inne dzieci podziwiają jego tatusia, co też nie jest bez wpływu na kształtowanie tego dziecka i jego więź z ojcem.
W jednym z Ojcowskich Klubów Tato.Net panowie postanowili organizować tego typu spotkania w klasach swoich dzieci. Każdy z nich raz w roku, po umówieniu się z wychowawcą klasy, idzie do szkoły, by dzielić się swoimi kompetencjami. Jeden wyznał mi, jak wielkim zaskoczeniem była dla niego reakcja syna, gdy skończyła się lekcja, na której opowiadał dzieciom o swojej pracy – nie było w tym żadnych wielkich czy bohaterskich czynów. Syn rzucił mu się na szyję, mówiąc: „Tatusiu, jaki ja jestem szczęśliwy!”.
To dobry przykład współpracy i płynących stąd korzyści. Pamiętajmy, że szkoła nie powinna naciskać na rodziców. Oni sami mają wychodzić z propozycją zaangażowania się. Ważne jest, aby obie strony wzbudzały zaufanie jako partnerzy w działaniu. Rodzice bowiem mogą czasem czuć się wykorzystywani przez szkołę, gdy ta potrzebuje ich wsparcia, a to nie jest współpraca. Szkoła natomiast ma poczucie, że rodzice najpierw deklarują swoją gotowość do pomocy a potem łatwo się od tego odcinają. Więc jeśli obie strony nie staną przed sobą w poczuciu, że moje jest ważne i twoje jest ważne, to na tę współpracę trudno będzie liczyć i nie będzie płaszczyzny do ustalania wspólnych priorytetów. Najwięcej strat poniosą wówczas dzieci.
Rodzicom bardzo nie odpowiada tradycyjny model wywiadówki. Niestety, generalnie nie mają odwagi mówić o tym, czego im brakuje w szkole i jak powinno wyglądać spotkanie rodzica z nauczycielem. Wielu rodziców pracuje w firmach, w których zarządza się w sposób bardzo partycypacyjny, są relacje koleżeńskie, natomiast w szkole zazwyczaj spotykają się z listą nakazów i zakazów. Trzeba zatem popracować nad nowym modelem spotkań. I – podkreślam – nie chodzi tu o walkę jednej strony z drugą, o jakąś wygraną, ale o dojście do porozumienia. Bądźmy świadomi tego, że w sytuacji rywalizacji dorosłych zawsze tracą dzieci.
I tu ogromnie ważna jest gotowość ojców. Nie wiem dokładnie, jak to wygląda obecnie, ale gdy pracowałem przy tablicy, a skończyłem 14 lat temu, na spotkania dla rodziców przychodziły głównie kobiety. Kobiety miały coś do powiedzenia, natomiast ci nieliczni mężczyźni bardzo rzadko.
Może to pewien stereotyp, któremu ulegamy. Może pokutuje też myślenie, że szkoła generalnie jest sfeminizowana…
Wchodząc w relacje rodzic-szkoła, trzeba jednak mieć trochę więcej wiadomości o współczesnej edukacji niż to, co się wyniosło z własnego doświadczenia jako uczeń. Można na ten temat poczytać. Jest dostępna dobra literatura. Choćby Mikołaj Marcela napisał dwie poczytne książki. Nie jest on pedagogiem, ale patrzy na edukację przez pryzmat swego zaangażowanego ojcostwa. Świetną literaturę w tym temacie tworzył zmarły w ubiegłym roku światowej sławy terapeuta rodzinny i pedagog Jasper Juul. Podobnie jak zmarły niedawno Ken Robinson. Obydwu można posłuchać także w internecie, jest sporo materiałów.
Czego natomiast tato może wymagać od szkoły?
Chociażby, aby organizowała pogadanki dla rodziców. Nie chodzi o wykłady typu „wchodzi gadająca głowa i mówi”, ale o atrakcyjną formę opisywania problemów, zjawisk dotyczących edukacji dziecka. Tak np. rodzicom, zwłaszcza tatom, trudno jest zrozumieć niektóre zmiany, które dokonują się w dziecku, choćby regres nastolatków. Chodzi o to, że fizyczny rozwój nastolatka wyprzedza jego rozwój emocjonalny, społeczny i intelektualny. Dzieci odczuwają spadek możliwości uczenia się, kłopoty z zapamiętywaniem, wytrwałością. Mówimy wtedy, że dzieci są labilne emocjonalnie – rozwój samego mózgu przebiega tak, że szybciej zmienia się tyło- i śródmózgowie, gdzie są zlokalizowane procesy emocjonalne; natomiast powoli postępuje, czy nawet zatrzymuje się rozwój płatów czołowych, gdzie jest analiza i synteza, racjonalne myślenie. W związku z tym to, co dzieje się w sferze emocjonalnej, przytłacza sferę intelektualną, czyli brakuje refleksji. Niejeden tato myśli sobie: „Miałem kiedyś w domu grzeczną dziewczynkę, a teraz mam nastolatkę, która krzyczy, pyskuje, dąsa się. Co się stało z moją słodką córeczką?”. A wystarczy poczytać, zdobyć wiedzę i rozumiemy, jaka jest percepcja naszego nastolatka, dlaczego to dziecko teraz tak funkcjonuje. Proszę zwrócić uwagę na bardzo częsty tzw. jet-lag u nastolatków – przesunięcie zegara biologicznego o dwie godziny. Trudno im funkcjonować, gdy trzeba wcześnie wstać do szkoły, są aktywne późno wieczorem, z niechęcią kładą się spać. Okresy buntu są czymś naturalnym. Już nawet 3-latek pokazuje swoją niezależność, buntuje się, chce wszystko robić sam. To po prostu kolejny etap rozwoju. Jeśli więc nastolatek się nie zbuntuje, to nie dojrzeje.
To faza dla nas, ojców, bardzo trudna.
Dlatego tak potrzebna jest ojcom wiedza na ten temat. Zwłaszcza teraz, w kontekście obostrzeń sanitarnych. Dla nastolatka izolacja społeczna to bardzo niekomfortowa sytuacja – nie może mieć kontaktu ze znajomymi, z nauczycielem, trenerem. Ma zapracowanych rodziców, którzy starają się to wszystko ogarnąć, ale czasem nie potrafią z tym dzieckiem współpracować w sytuacji ekstremalnej. Trzeba wtedy zrobić krok do tyłu. Gdy pojawia się problem, jak np. wspomnianej izolacji, edukacja musi zejść na plan dalszy. Dla rodziców priorytetem powinno stać się udzielanie wsparcia dziecku, rozumienie jego sytuacji, budowanie relacji. Bez tego może dojść do izolacji wewnętrznej – dziecko się wycofa, zamknie w swoim świecie i łatwo zacznie robić nierozważne rzeczy. Często powtarzam: „czym trudniej, tym bliżej”. Im większy problem, tym bliżej emocjonalnie swojego dziecka powinniśmy być.
Zatem ojcowie nie powinni zbyt mocno naciskać na wyniki w szkole.
Powiedzmy to jasno – sukces młodego człowieka nie zależy od ocen, ilości ukończonych fakultetów i zajęć pozaszkolnych. Sukces zależy od wiary w siebie i swoje umiejętności, od sztuki nawiązywania relacji. To jest konkret. Jest takie powiedzonko, że od mierzenia jeszcze nikt nie urósł. Szkoła ma taką tendencję, żeby ciągle wszystko mierzyć, przyrównywać, robić tabele, rankingi, wyznaczać średnie. Na głębsze pytanie – po co to – nie ma nikt zdroworozsądkowej odpowiedzi. Ojcowie niech już nie powielają tego szkolnego schematu. Niech skupią się na wspieraniu dziecka, na wzmacnianiu z nim więzi, nie na wymaganiu wyższej średniej.
Mój syn pracuje jako psychoterapeuta i mówi, że mnóstwo dzieci przychodzi teraz na diagnozę i terapię. A ile dzieci w ogóle nie dostaje się do gabinetów terapeutycznych, wciąż czeka w kolejce lub w ogóle nie zostaje tam skierowanych… Pracy jest ogrom, ponieważ młodzi ludzie nie radzą sobie w tej sytuacji wyścigu i nierozważnej szkoły, która z racji zmian programowych i strukturalnych weszła w bardzo niebezpieczne rejony. Nie ma przestrzeni na to, co jest korzystne dla konkretnego dziecka, wszyscy skupiają się na zrealizowaniu przeładowanego do granic możliwości programu.
Stąd wszystkim ojcom mogę poradzić tak – jeśli widzisz, że coś w relacji z twoim dzieckiem przynosi dobre efekty, to rób tego więcej. Jeśli widzisz, że coś nie działa, nie powtarzaj tego, spróbuj czegoś innego. Jeśli widzisz, że coś działa, to już tego nie poprawiaj – perfekcjonizm to pierwszy krok do grzechu pychy, jak mówi o. Józef Augustyn, doktor psychologii. Pogoń za wynikiem to pogoń donikąd.
Dziękuję za obecność na Forum Tato.Net oraz za interesującą rozmowę.