Być ojcem dziecka adopcyjnego
Czy można kochać dwóch ojców?
Mam złożoną sytuację - muszę się dzielić ojcostwem. Moje dzieci mają dwóch ojców, jestem bowiem ojcem adopcyjnym i zastępczym.
Ponieważ to jest czwórka dzieci i w każdej sytuacji było troszkę inaczej, to powiem tylko o najmłodszym dziecku - 13-letniej Julii, która jest z nami już jedenaście lat. Została odebrana naturalnemu ojcu z powodu zaniedbań opiekuńczo-wychowawczych i problemów z przemocą i alkoholem. Przybyła do nas, mając dwa lata. Kiedy pojawiła się w naszym domu, przeżyliśmy coś na kształt miodowego miesiąca - myśmy się w tym dziecku zakochali, a ono całym sobą pokazywało, że nasza rodzina to miejsce dla niego.
Mimo że wszystko było cacy, to pulsowała w nas prawna konieczność robienia wszystkiego, żeby dziecko mogło podtrzymać niegroźne więzi z rodziną pochodzenia. Odnieśliśmy się do tego z dużym szacunkiem i kiedy Julia miała już 8-9 lat, utrzymywaliśmy takie kontakty trzykrotnie w ciągu roku. Włącznie z udziałem w uroczystościach, jak chociażby przystąpienie do pierwszej komunii świętej, kiedy próbowaliśmy to świętowanie niejako podwoić - w naszej miejscowości, w naszym kręgu i z tygodniowym poślizgiem w kręgu tamtej rodziny. Nie chcieliśmy się wzajemnie konfrontować i sadzać tych dwóch rodzin koło siebie - z powodu złożoności problemów to byłoby za trudne.
Zauważyliśmy, że rodzice upośledzeni, bezrobotni i bezradni być może jakoś kochali te dzieci, ale cały klan rodzinny po tamtej stronie był wobec tych dzieci obojętny. W związku z tym, kiedy jeździliśmy z dziećmi do ich biologicznych rodzin, dzieci przeżywały w zasadzie powtórne odrzucenie, to znaczy nie było z tamtej strony wyciągniętej ręki - poza kilkoma symbolicznymi, wręcz kurtuazyjnymi gestami.
Podczas zeszłorocznej wigilii, już po podzieleniu się opłatkiem, po wieczerzy, po prezentach, moja 12-letnia wówczas Julia siadła mi na kolanach. Objęła mnie za szyję i powiedziała takim słodkim głosem: „To teraz pomodlimy się za tatusia”. Moja wewnętrza męska pycha zadzwoniła: „Krzysztofie, to do ciebie. Teraz będzie o tobie do Pana Boga”. A modlitwa Julki zaczęła się od spojrzenia na mnie i słów: „Proszę Cię Panie Boże o tatę Józefa, niech tata Józef będzie w końcu zdrowy, niech będzie mu lepiej”. Ja w tym momencie, będąc tatą Krzysztofem, byłem w takim swoistym, ale bardzo krótkim rozdwojeniu. Z pewnym poślizgiem, ale w końcu odczułem jakąś głęboką wdzięczność i ciepło. To dziecko, chociaż jest już ze mną 10 lat, obejmuje mnie za szyję i na moich kolanach modli się o swojego ojca naturalnego. Uznałem to za ogromny sukces Boga, tego dziecka i mój. Dołączyłem się do tej modlitwy. Julcia potem się zreflektowała i dołączyła mnie w ostatnim wersecie modlitwy.
Do czego zmierzam - w tym roku po raz kolejny odwiedziliśmy rodzinę naturalną. Po powrocie moja Julia 13-letnia powiedziała do mnie: „Tatusiu, ja już nie chcę tam jeździć. Oni są dla mnie obcy i mnie traktują jak obcą. Ja chcę, żebyście mnie już adoptowali”.