A mój tata jest strażakiem! - o autorytecie

Myślałem, że jest to już koniec całej tragedii, jaka się w tej rodzinie wydarzyła. Niestety, ten najgorszy moment rozegrał się na parterze.
Mój dom zbudowałem razem z małżonką w oparciu o powierzenie swojego życia Jezusowi jako Zbawicielowi. Oddałem Jemu całe moje życie domowe i zawodowe. Uważam, że to był początek naszego sukcesu w małżeństwie. Ten moment, w którym obraliśmy kierunek i podjęliśmy decyzję, by przyjąć konkretne wartości, które są potrzebne naszemu małżeństwu, naszej rodzinie. Potem miałem to szczęście wskoczyć w mundur i wszystko się jakoś fajnie potoczyło. Nawiązując właśnie do mojego zawodu, chciałbym opowiedzieć o pewnym zdarzeniu, które spowodowało we mnie zwrot w spojrzeniu na ojcostwo.
O oparzeniach i większych boleściach
Miałem wtedy dyżur domowy, czyli przebywałem w domu, ale w razie potrzeby musiałem stawić się na akcję. Zostałem wezwany do pożaru mieszkania na czwartym piętrze. Podjeżdżając na miejsce, spostrzegłem, że przez okno wylatują fragmenty wyposażenia, więc wiedziałem, że już po pożarze, strażacy robią porządek. W ugaszonym mieszkaniu widzę mężczyznę koło pięćdziesiątki. Siedzi na fotelu, nogi ma zanurzone w wiadrze z wodą, a więc oparzenia. Pytam go, co się stało. „Żona mi nie dawała spokoju, więc postanowiłem w końcu wyczyścić tę boazerię rozpuszczalnikiem. Potem żona mnie wkurzyła jeszcze bardziej, więc trzasnąłem tym rozpuszczalnikiem o ziemię, papieros mi wypadł, zapaliło się i wyszło tak, jak pan widzi”. Pocieszałem go, że miał sporo szczęścia, skoro nikomu nic się nie stało. Myślałem, że jest to już koniec całej tragedii, jaka się w tej rodzinie wydarzyła. Niestety, ten najgorszy moment rozegrał się na parterze.
W związku z tym, że pogotowie nie było w stanie tego człowieka znieść, bo przyjechało tylko dwóch ratowników, poproszono nas, strażaków, o pomoc. Znosiliśmy go w pozycji siedzącej – nie mógł chodzić, był oparzony. Jego cała rodzina – od żony, przez starsze dzieci, aż po te najmłodsze – stała na schodach przy wejściu. Na jego widok wszyscy zaczęli go przeklinać: „Ty taki…, a żeby cię…”.
Moment zwrotny
To był moment zwrotny w moim życiu. Wiedziałem, że nie chcę doświadczyć podobnych rzeczy. Teraz, kiedy zajmuję się dziećmi, postanowiłem sobie, że nigdy nie doprowadzę do sytuacji, w której moje własne dziecko miałoby skierować do mnie słowa przekleństwa. Więc dużo uwagi poświęcam relacji z dziećmi, by móc wskazywać im właściwe drogi. Tu zawód nie ma znaczenia. To, że jestem strażakiem, policjantem czy kucharzem, nie ma nic wspólnego z wychowaniem dzieci. Trzeba być człowiekiem, mieć pewne wartości i umieć je przekazywać. Nie jest łatwo. Doświadczam tych trudności. Nasze dzieci, tak jak wszystkie, też się buntują. To normalne. Mój mundur może pomóc mi mieć autorytet u małych dzieci, ale starsze potrzebują rzeczywistego ojca, nie tylko jego munduru. W relacje z dziećmi muszę wciąż inwestować czas, wysiłek, by w chwili próby nie chować się za mundurem. Siłą mojego autorytetu jako ojca jest miłość, więź, która łączy nas w rodzinie. Nie mam zamiaru używać innej siły.
Przeczytałeś? Działaj:
- Szczerze odpowiedz sobie, na czym budujesz swój autorytet w rodzinie. Wyobraź sobie siebie za 20 lat. Na czym wówczas chcesz opierać swój autorytet ojca?
- Jakie konkretne działania podejmiesz, by wzmocnić więź z dziećmi i coraz mocniej opierać swój autorytet na sile miłości?