O wywiadówkach. „Czy to piąta be?”
Ojcowie często zapominają, do jakiej klasy uczęszcza ich dziecko. I chodzi nie tylko chodzi o literkę, ale i o rocznik.
- Trzecia B? – upewniałem się kiedyś, wybierając się na zebranie klasowe. A nie uzyskawszy nic ponad drwiące spojrzenie żony, zgadywałem dalej – Naprawdę czwarta? Popatrz, jednak zdał…
W podstawówce było łatwo – klasę starszego dziecka ustawiłem sobie jako bazę, a ponieważ nasi synowie trafiali do samych „B”, i wykonywaliśmy plan 6-letni, odliczałem sobie: Kuba w ósmej, to Olek w drugiej. Najpierw Adrian zamieszał literą „H” w gimnazjum, Kuba dołożył swoje „E” w liceum i mój misterny plan „B” wziął w łeb. Ale moje błąkanie się po korytarzu szkolnym, przeradzające się w obłąkanie w osamotnieniu, gdy zamykają się drzwi za tymi, co wiedzą, przebija przygoda pewnego zaprzyjaźnionego ojca czwórki córek.
- Poszedł ostatnio na wywiadówkę, stanął pod klasą, wybrał sobie najfajniejsze kobitki i dalej im makaron na uszy nawijać – opowiada jego żona, której nieszczęśnik po powrocie przygodę niebacznie zawierzył. – Wchodzą do klasy, siadają, one zadowolone, bo ojciec na wywiadówce w liceum to rzadka sprawa, a do tego gaduła i taki przedsiębiorczy, taki dobry organizator – początek roku, a on już o wątek studniówki zahacza…
- I tu mnie tknęło – przerywa żonie przedsiębiorcza gaduła, gdyż w milczeniu wysiedzieć nawet w samotności nie potrafi – bo one coś nie podejmują tematu. I jest ich coraz więcej, a ja żadnej nie znam. Wychowawca się spóźnia, więc pytam, czy to na pewno dobra sala, bo ostatnio były zmiany. A one, że przecież zawsze mamy w tej sali.
No i gaduła powstał, kazał sobie miejsca pilnować, kobitkom wytłumaczył, że pójdzie po nauczyciela, albo i innych rodziców, którzy na pewno nie mogą trafić na tych kilka wciąż pustych krzeseł i pobiegł szukać tej właściwej klasy.
- I wyobraźcie sobie, że wychodzę z wywiadówki, tej właściwej, a mnie wołają matki z tamtej klasy, pytają, gdzie przepadłem i do wychowawcy wysyłają, bo one mnie do komitetu rodzicielskiego zgłaszały, tylko żadna nazwiska nie znała…
W tym tygodniu idziemy na wywiadówkę, obydwaj mamy trzecie w kolejności dziecko w tej samej klasie, chyba piątej i najpewniej „B”. Razem, we dwóch nieszczęśników powinniśmy trafić.
Ojciec na wywiadówkach nie udziela się zbytnio, usiądzie gdzieś z tyłu i rozrabia jak za młodych lat, choć ciszej, bo strach przed wywołaniem do tablicy pozostał, a kunktatorstwa przybyło. Ale statystykę rodzicielskiej frekwencji podniesie, a w domu srogą miną da odczuć, jakich to rewelacji się dowiedział. Czyli ojciec-wywiadowca potrzebny.