O pracach domowych. Ryje.
– Jeszcze czerwone jabłko do ryja i trzy złote kielichy …
Męczymy się już godzinę z Bunią nad jej projektem historycznym – Newsletter z Gniezna. Opisaliśmy, że Cesarz pielgrzymował boso, Bolesław dostał diadem na łepetynę w dowód przyjaźni, a odwdzięczył się trzystoma wojami. Zastanawiam się, czy po prostu wysłał ich w delegację, czy załatwił diety, ubezpieczenia, kiedy wrócili i czy w ogóle. Ale o tym Wikipedia milczy, więc ograniczamy tekst i ozdabiamy kronikę malunkami.
– Jak to ryja? – Bunia składa w ciup swego ryjka. – To buzia albo pyszczek.
– Córciu, ta świnia już jest dawno upieczona i pożarta przez historię.
Oprócz biesiadnego stołu, rysuję kilku podarowanych Ottonowi wojów, a Bunia ma domalować całą kompanię. Od rozpaczy ratuje ją Olek:
– Dopisz do tych narysowanych „+295”.
Nasza kreatywność zmierza w stronę polowań i rozrywek, ale moja białogłowa kategorycznie pacyfikuje ją i daje tytuł w szpalcie sportowej: „Polska – Niemcy 2:0”.
– Na grupie pisali, że wszyscy rodzice tworzą te gazetki – dodaje i zostawia nas z wpisem o założeniu pierwszej metropolii, do którego wygrzebanych 300 pisaków i kredek nie jest już potrzebne.
Miało mnie to chyba pocieszyć, ale zdołowało, bo moje zdolności plastyczne mogły jako tako rywalizować tylko z klasą czwartą.
– Kto tak tu nafajdał? – leci z pokoju Buni.
– No zgadnij! Ona ma to po tobie!
Bunia nic tym razem nie gada, bo ja już przy szukaniu kredek nawrzucałem jej o różnych minach przeciwojcowskich rozrzuconych po pokoju. A jam jej tylko dopomógł.
– Cooo?
Wojowniczka od Bolesława zawieruszyła się w drodze do Magdeburga, chyba nie zajarzyła, że podarowana była Niemcom, i to tysiąc lat temu.
– Po tobie ma… przecież… urodę.
A po mnie Bunia ma newsletter, ja po niej jeszcze matmę do sprawdzenia.