Miłe złego początki
Miłe złego początki, lecz by koniec nie był żałosny, parę słów o sobie i może to pomoże.
Kwalifikacje do podpisu „Tato” posiadam całkiem nieskromne: w dossier widnieją trzej synowie (w wieku z planu sześcioletniego 24-18-12 lat), najmłodsza córka, która zmodyfikowała nasz ciąg arytmetyczny (10 lat), a także synowa, żona najstarszego Adriana (w wieku do odgadnięcia) – oraz ich półtoraroczny owoc, a mój wnuczek.
Pewnie z tego sformułowania będę musiał się tłumaczyć, ale i żona Ewa widnieje w portfolio, bez której całe to zamieszanie zwane rodziną nie byłoby możliwe. Stażem małżeńskim zbliżamy się do ćwierćwiecza, choć wielokrotnie zastanawiam się nad tym cudem żoninej cierpliwości i tolerancji, bo jam wiele uczynił, aby projekt zaprzepaścić. Mam nadzieję, że sporo facetów podpisałoby się pod tym stwierdzeniem odnosząc je do własnych związków, bo głupio tak samemu publicznie. Przecież nikt nie zaprzeczy, że facet to jednak luzak, a to kobieta z zasady wkłada dużo więcej wysiłku w budowanie gniazda.
Ale my trwamy jako rodzina ta mniejsza i większa, i nawet mam nadzieję, że zagościmy na Blogowaniu i w Waszym wolnym czasie przeznaczonym na czytanie.
Moje najważniejsze portfolio wysłało mnie swego czasu na weekendowe warsztaty organizowane przez Tato.Net, aby mój projekt ojcowania pobudzić do działania, odświeżenia, lub co najmniej do zawstydzenia w konfrontacji z innymi, porządniejszymi tatusiami.
Tak poznałem Darka Cupiała, który wtedy przyjechał do Radomia, w męski czyli metodyczny sposób wyłożył kilka zagadnień, a mnie i pozostałym uczestnikom pozostało zrobić ojcowski plan akcji i wdrożyć go w życie. Więc wdrażałem, choć z ankiety wyszedł mi całkiem niezły ranking, punkty za znajomość z imienia kolegów mojego syna, tego co czyta, czym się interesuje. Ale ojcowie tak mają, że albo niewiele, albo za dużo i robi się nieznośnie.
- Mama, możesz już zabrać tatę na dół? – Adrian, wtedy kilkunastoletni mieszkaniec poddasza, które objął w zamieszkanie, gdy na parterze pojawił się trzeci syn, w momencie przesilenia po pomoc zwrócił się do matki, gdy ukończywszy warsztaty zacząłem u niego przesiadywać w poszukiwaniu straconego czasu i aby odbudować relację naznaczoną surowością.
Niedługo później, gdy zauważył, że z kolei w relacji z młodszym Kubą jestem już łagodniejszy stwierdził z przekąsem:
- Tata to na mnie eksperymentował, jak uczył się ojcostwa.
Oczywiście tego nie usłyszałem wprost, ale sami wiecie jak to działa, a moje doświadczenia komunikacji rodzinnej zajmą na blogu jeszcze sporo miejsca.
A potem Adrian tak nagle dorósł, podjął swoją najważniejszą męską decyzję i zostałem teściem, oraz mężem babci Ewy. Z dumą obserwuję, jak syn unika moich ojcowskich błędów.
Wielokrotny rodzic ma szansę poprawy swojego postępowania wobec kolejnych dzieci, lub zostaje pospolitym recydywistą. Gdybym zapytał co sądzi o tym osiemnastoletni Kuba, obiekt mojej resocjalizacji po krzywdach wyrządzonych pierworodnemu, usłyszałbym:
- Unluko.
Już wiem, że w tym wieku nie ma co drążyć, i albo domyślisz się, dowiesz przypadkiem, lub niepojętym zbiegiem konstelacji zasłużysz na rozwinięcie wypowiedzi w zupełnie nieoczekiwanym momencie. „Unluko” stanowi zawsze jakąś odmianę po dyżurnej odpowiedzi „dobrze”, gdy pytasz jak w szkole, i co tam generalnie w nastoletnim życiu słychać. I daje też pole do dowolnej interpretacji.
Mogę się z moją ojcowską krucjatą także udać do trzeciego syna – Olek, piąta klasa, lat dwanaście. I choć u niego „dobrze” też już jest rozwinięte nadzwyczaj dobrze, czyli stosownie do wieku, to jeszcze jest szansa na wydobycie informacji bez angażowania Maty Hari, w postaci matki. Ojciec też może być dobrym słuchaczem, jak już się tego nauczy.
Czy także Wasi synowie najważniejsze sprawy powierzają matkom? Mam wrażenie, że na powiernictwo relacja ojca z synem jest zbyt surowa, taka z gruba ciosana, przypomina czarno-biały film, a w najlepszym razie „Krzyżaków” po kolorowym liftingu.
Relacja z córką, z racji jej wieku, jest najbardziej spontaniczna i kolorowa. I tu liczę nawet na dialogi, które będę mógł przytoczyć we wpisach.
„Tatonetowe” ankiety potrafią przypomnieć o sobie wiele lat później. Z mojej Darek wyczytał deklarację udziału w inicjatywie przez słowo pisane, i tak oto ono „staje się ciałem”. Jest ku temu dobry moment, bo tworzone dotąd na domowy użytek teksty pomału znajdują czytelników, moje niepublikowane ojcowskie doświadczenia kurzą się po kątach twardego dysku, a po zsumowaniu wieku moich dzieci wyszło mi, że zasłużyłem na emeryturę, fotel i kapcie. I czas na pisanie.
Póki co, gdy dla Zus-u staż ojca jeszcze się nie liczy, piastuję niegroźną funkcję kierowniczą w firmie produkcyjnej, a wieczorami zasiadam i bawię się w literata amatora, a od niniejszego wpisu rozpoczynam nowy rozdział tej działalności, blogowy.
Zapraszam do wymiany myśli ulotnych, spostrzeżeń wnikliwych i wniosków niecodziennych, do komentowania, bo nic tak nie napędza piszącego jak kontakt z Czytelnikami.