Co zrobić, żeby syn powiedział: "Jestem z ciebie dumny"?

brak ocen dla tego artykułu
średnia ocena: 5.0- liczba głosów: 6

"Panowie, nie dam rady sam" - krzyknąłem. Kilka sekund ciszy pośród huku wody była jak wieczność. "Ja wejdę" - powiedział Marek. "Dzięki Bogu” - pomyślałem. Marek, z zawodu prawnik, spokojny, niewysportowany i bez doświadczeń z wodą przechylił się przez burtę, wystawił nogę do wody i... chlup!

"Michał, czy tyle wystarczy?" - zapytał Robert, naciskając na burtę górskiej łodzi.  "Jasne! - odpowiedziałem i dodałem szybko - Postarajcie się, żeby wszystkie burty były równo napompowane, wtedy będzie łatwiej płynąć".

"Tato, a czy ja też mogę pompować? - usłyszałem pytanie Lidki do taty. Odpowiedź była błyskawiczna: "Oczywiście, chodź, pokażę ci, jak to się robi".

Chociaż sytuacja ciągle się powtarza, to nie mogę wyjść ze zdumienia, z jakim zaangażowaniem ojcowie podczas warsztatów przygodowych podejmują prace, takie zwykłe prace, jak choćby pompowanie pontonu. To niezwykli ludzie, są bardzo pomocni. Ich przykład pociąga ich własne dzieci, które uczą się, że nie wszystko musi być jak w supermarkecie, tu i teraz, że czasem nagroda jest odroczona i warto działać razem, w grupie i brać odpowiedzialność za wspólne dobro.

"Wszystkie pontony gotowe?" - zapytałem Marcina, który był moją prawą ręką na tym wyjeździe. Jednocześnie spoglądałem na brunatną, pędzącą szybko wodę Popradu, która po ulewnych opadach staje się naprawdę niebezpieczna. "Tak, możemy ruszać" - odpowiedział Marcin. Trzy pontony zostały spuszczone na wodę przy brzegu. Sternicy musieli mocno je trzymać, by nurt nie porwał ich w dół rzeki. "Startujemy! - krzyknąłem. - Pamiętajcie o kolejności i zasadach bezpieczeństwa".

Ruszyliśmy. Początek nie był łatwy, bo już za dwieście metrów czekał nas ostry zakręt ze sporymi barankami, jednak ojcowie wraz z dziećmi zdumiewająco szybko opanowali podstawowe techniki wiosłowania, stosując się do głośnych komend sternika: „Cała naprzód! Lewa obrót!”. Było gorąco, ale pierwszy zakręt już za nami. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Mimo zacinającego deszczu, na każdej twarzy widziałem uśmiech.

Wszystko szło gładko - do pewnego momentu. Zbliżaliśmy się do mostu kolejowego, gdzie nurt wyraźnie przyspieszał, jednak nie to było niepokojące... Z wody w różnych miejscach wystawały skały i płaskie kamienie.

"Niedobrze. Musimy się skupić, by wyminąć te głazy!" - krzyknąłem. Wstałem, by mieć lepszą widoczność. Zaczęliśmy dynamicznie manewrować w szybkim nurcie rzeki, by uniknąć zderzenia lub utknięcia. Nagle usłyszałem gwałtowne szurnięcie i uderzenie. Stało się. Pięćdziesiąt metrów od mostu utknęliśmy, otoczeni rwącą, brunatną breją. Ojcowie nerwowo próbowali wypchnąć ponton. Nic z tego. Tkwiliśmy na tym głazie bez możliwości manewru. Wskoczyłem do rwącej wody, która sięgała mi do piersi, paradoksalnie było mi całkiem ciepło, cieplej niż na pontonie. Zacząłem wypychać ponton do przodu, na boki. Nic - zero efektu. Wiedziałem, że potrzebuję pomocy.

"Panowie, nie dam rady sam" - zawołałem. Kilka sekund ciszy pośród huku wody była jak wieczność. "Ja wejdę" - powiedział Marek. "Dzięki Bogu” - pomyślałem. Marek, z zawodu prawnik, spokojny, niewysportowany i bez doświadczeń z wodą, przechylił się przez burtę, wystawił nogę i... chlup! Poślizgnął się i wpadł cały do rzeki, aż po czubek głowy. "Wszystko OK?!" - zawołałem, podając mu rękę. "Tak! Pchajmy z całej siły!" - zawołał Marek. Wydawałem komendy: "Dawaj w lewo! A wy w pontonie pchajcie z prawej wiosłami!". Ponton drgnął, a potem ruszył z nurtem. Chwyciłem go najmocniej, jak potrafiłem. "Wsiadaj, Marek, szybko!" - krzyknąłem. Był już na pontonie. W ostatnim momencie chwyciłem za linki i wskoczyłem na swoje miejsce.

"Jest, udało się!" - na naszej łodzi wybuchła radość zwycięstwa. Przepłynęliśmy pod mostem. Kilkaset metrów dalej woda się uspokoiła. Wtedy usłyszałem coś, co zostanie w mojej pamięci na zawsze. Wojtek, dziesięcioletni syn Marka, odwrócił się do niego i patrząc mu prosto w twarz, z głębokim podziwem, powiedział przejęty: "Tato, jestem z ciebie dumny".

 

Czego potrzeba, by Twoje dziecko Cię doceniło? Czy kiedykolwiek czułeś, że jesteś dla niego prawdziwym bohaterem? Co stoi Ci na drodze do tego, co blokuje?

Tylko podejmując wyzwania, wychodząc poza bezpieczną strefę własnego komfortu, jesteś w stanie jako ojciec budować relację z dzieckiem, stając się kimś godnym podziwu w jego oczach. Nie jest istotne, czy wyjdziesz poza tę strefę w czasie survivalowej wyprawy z nastolatkiem, czy siadając z przedszkolakiem na dywanie, wchodząc w świat jego zabaw, mimo ciężkiego dnia w pracy. Ważne, że wychodzisz! Wtedy narodzi się autorytet, wtedy narodzi się duma.

Przeczytałeś? Działaj:

  1. Wyjdź z dzieckiem sam na sam, np. na ściankę wspinaczkową lub do parku linowego, ale nie po to, by je tylko asekurować, ale po to, by wspiąć się i pokazać mu swoje zaangażowanie. Nie musisz umieć się wspinać - wyjdź poza strefę komfortu.
  2. Zapytaj swoje dziecko, co w Tobie ceni, z czego jest dumne.
  3. Zorganizuj sam lub z przyjaciółmi krótką wyprawę w teren i szukaj sytuacji, w których możesz pokazać swoją męską siłę charakteru.
Oceń ten artykuł:
brak ocen dla tego artykułu
średnia ocena: 5.0- liczba głosów: 6
Wesprzyj Tato.Net
Przekaż 1,5% podatku