"Teraz już nie muszę, teraz po prostu chcę" - czyli jak ojciec dba o siebie

brak ocen dla tego artykułu
średnia ocena: 4.9- liczba głosów: 19

"Poczucie bezpieczeństwa, które mam ofiarowywać moim dzieciom, jest nierozłącznie powiązane ze stopniem, w jakim znam samego siebie" mówił w 2014 r. do uczestników VI Międzynarodowego Forum Tato.Net "Bezpieczeństwo & Troska" Maciej Przybylski, terapeuta, pedagog i kurator sądowy.

Pamiętam, jak na świat przychodziło nasze pierwsze dziecko. Trzymałem to zawiniątko z żółtą twarzą – Kuba od razu złapał żółtaczkę – i to doświadczenie sprawiło, że poczułem bogactwo przedziwnych emocji, głównie wielkiej satysfakcji. Później, po chwili refleksji, jakby się nogi pode mną ugięły i w głowie zakołatała mi taka myśl: 'Czy ja będę umiał go kochać? Czy ja będę umiał być dla niego ojcem?'”.

Poczułem się, jakbym spadał w jakąś otchłań. Rozpłakałem się, a później uświadomiłem sobie, że ja po prostu nie wiem, jak to jest być ojcem. Co prawda w sferze biologii to już się stało, natomiast ja nadal nie wiem, co to znaczy być ojcem. Moi rodzice się rozwiedli, kiedy miałem 12 lat. Wychowywałem się w zasadzie wśród samych kobiet. Mając te dwadzieścia parę lat, chyba nie do końca wiedziałem, co to znaczy być mężczyzną, a tym bardziej ojcem.

Uważam, że poczucie bezpieczeństwa, które mam ofiarowywać moim dzieciom, jest nierozłącznie powiązane ze stopniem, w jakim znam siebie. By dać im to poczucie, muszę czuć się bezpiecznie sam ze sobą, muszę znać swoją tożsamość. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że moim zadaniem jest też dbanie o siebie. Często łapię się na myśleniu o tym, że powinienem zadbać o żonę, o dzieci, o finanse, o edukację, o to wszystko, co jest bardzo ważne. W tym wszystkim zapominałem jednak o sobie. Pomyślałem w końcu, że jeśli nie zadbam o siebie, to moje dzieci będą miały zaniedbanego ojca, przez co nie będę dla nich błogosławieństwem, nie będę dla nich źródłem poczucia bezpieczeństwa.

Aby psychicznie zadbać o siebie, potrzebuję przynajmniej dwa razy w roku spędzić kilka dni w samotności i poza domem. Najczęściej jest to jakiś wyjazd w góry – pakuję plecak i jadę tylko po to, by poprzebywać sam ze sobą. Kiedy planowałem pierwszy wyjazd, miałem wątpliwości, czy to aby nie jest egoizm, czy nie myślę w tym momencie tylko o sobie. Zostawiam przecież swoją żonę i dzieci na kilka dni i zmywam się, nie ma mnie. Spaceruję sobie po górach, podziwiam doliny, strumyki. Czy to nie jest egoizm? Wahałem się też, czy dobrze robię, przeznaczając nasze wspólne pieniądze z budżetu domowego na mój indywidualny wyjazd w góry.

 

 

W Księdze Rodzaju opisana jest piękna historia, która cały czas gra w moim sercu. Patriarcha Jakub wracał do swojego brata Ezawa, żeby się z nim pogodzić, bo kiedyś go oszukał. Wracał z całą swoją rodziną, z całym swoim dobytkiem. W połowie tej wędrówki rozbił obóz. W pewnym momencie coś w jego sercu zadzwoniło. Zostawił żonę, dzieci, dobytek, wszystkich służących, przeprawił się z powrotem na drugą stronę rzeki i tam, jak to jest napisane w Biblii, spędził czas w samotności. Podczas tych chwil odosobnienia spotkał się z Bogiem. W dialogu między Jakubem a Panem stała się rzecz niesamowita. Bóg nadał mu nowe imię. Powiedział – od tej pory już nie jesteś Jakub, jesteś Izrael.

Swoje samotne wyjazdy traktuję właśnie jako poszukiwanie odpowiedzi na pytanie o moje imię, moją tożsamość ojca. Modlę się wtedy, rozmawiam dużo z Bogiem i wracam do domu z poczuciem, że zrobiłem krok naprzód.

Staram się o ten spokój ducha również na co dzień. W mojej pracy kuratora sądowego mam ciągłą styczność z ludzkim dramatem, biedą, patologią. Był taki czas, kiedy zawsze po pracy bardzo spieszyłem się do domu. Nie dbałem jednak o to, żeby ochłonąć. Wracałem do rodziny z tymi wszystkimi problemami, które powinny zostać w pracy. Nie potrafiłem sobie wtedy poradzić ani ze swoimi emocjami, ani z nastrojami panującymi w domu. Nie było we mnie radości, przyjeżdżałem jako człowiek obciążony. Postanowiłem sobie wtedy, że po każdym dniu pracy, z której codziennie wracam 30 kilometrów, będę się zatrzymywał gdzieś na godzinny spacer. Nie będę się przejmował tym, że w domu na mnie czekają, bo chcę przyjechać do domu radosny, odświeżony, chcę być błogosławieństwem dla moich dzieci.

Przyznam, że takich drobnych rzeczy dla siebie robię dość sporo. Oczywiście, wcześniej uzgodniłem to z moją żoną. Wytłumaczyłem jej, o co chodzi.  Widzę jej pełną akceptację, nie mam już wyrzutów sumienia. Mam natomiast poczucie, że w moim ojcostwie jest coraz więcej radości. Nie ma obowiązku, nie ma powinności, ale jest chęć i radość z tego, że jestem dla moich dzieci. Jestem wypoczęty, mam naładowany akumulator. Zadbałem o siebie, dałem sobie czas. To był bardzo przyjemny moment, kiedy zrozumiałem, że teraz jestem bardziej spontaniczny, wolny od obciążającego poczucia obowiązku, że jako ojciec muszę zrobić to czy tamto. Teraz już nie muszę, teraz po prostu chcę.

 
Inne wartościowe metody radzenia sobie z codziennymi wyzwaniami ojca znajdziesz w książce Kolumbowie naszego pokolenia a także w audiobookach Ojcostwo i Kariera oraz Bezpieczeństwo i troska
 

Przeczytałeś? Działaj:

  1. Zastanów się, jak odpoczywasz. Czy każda forma odpoczynku, którą stosujesz, jest dla Ciebie odpowiednia i przynosi pożądany efekt? Co możesz w tym sektorze zmienić, aby było to z korzyścią dla Twego zdrowia i komfortu całej rodziny?
  2. Ustal w porozumieniu z żoną, kiedy i ile czasu będziesz poświęcał na naładowanie własnych akumulatorów, żeby dla dzieci być aktywnym, radosnym ojcem.
Oceń ten artykuł:
brak ocen dla tego artykułu
średnia ocena: 4.9- liczba głosów: 19
Wesprzyj Tato.Net
Przekaż 1,5% podatku