Porodowa story
Nie ma dwóch zdań: męskich emocji związanych z porodem nie da się z niczym porównać. Tam, na sali porodowej, trzymając za rękę swą rodzącą partnerkę, jesteśmy jednocześnie waleczni jak lwy, wystraszeni jak kojoty, mądrzy jak sowy i bezradni jak niemowlak, którego tak tęsknie wyczekujemy. Oto garść ojcowskich wspomnień z tamtych chwil.
Godzin, minut, a nawet poszczególnych sekund spędzonych na porodówce z pamięci nie wygoni się nigdy. Wojtek, ojciec dziesięcioletnich już bliźniaków Andrzeja i Damiana przyznaje, że pamięta nawet minutowy harmonogram tego, co działo się w szpitalu. Co ciekawe, jego żonie Marcie trochę się już zapomniało. "Miałam co innego na głowie niż patrzenie na zegarek" – tłumaczy się kobieta.
"Pierwsze skurcze: godzina 11.30, poród właściwy godzina 14.00 – recytuje Wojtek, zaraz jednak precyzuje. – Na zegarek non stop nie patrzyłem, samo się zapamiętało." Dodaje, że doskonale pamięta również to, że gdy na świat przyszedł Andrzej, miał już serdecznie dość. Marzył, żeby sobie usiąść i napić się czegoś zimnego. A tu jeszcze jeden chłop szykuje się na świat. "Może to zabrzmi głupio, ale jak już Marta trzymała rozwrzeszczańców (od początku dbali o to, żeby zaznaczyć swą obecność, to im zostało) przy piersi, przeszło mi przez głowę: CO JA TU ROBIĘ?!"
Wojtek jednak swą obecność przy żonie zaplanował, co innego Michał, ojciec pięcioletniego Kuby. On na oddział porodowy przyszedł jedynie donieść jakieś dokumenty. A że traf chciał, że właśnie się zaczęło... Gdy usłyszał głośne krzyki swej żony, choć był niewielkiej postury, poczuł w sobie lwa. "Pomyślałem: do cholery, co oni jej robią?!" Z chęcią „poustawiania” personelu wkroczył na salę. "I zostałem tam już do szczęśliwego końca." Do medyków pretensji nie miał. Bardziej do samego siebie, że nie mógł nic pomóc swej rodzącej żonie. "Byłem całkowicie bezradny, to denerwujące uczucie."
Bywa i tak, że mężczyzna jest jednak zbyt zaradny. Adam, ojciec dwuletniej Dagmary, ojcem stawał się programowo: szkoła rodzenia, dokładny scenariusz, co gdzie i kiedy ma zrobić, gdy wybije godzina zero. A podczas porodu był mądrzejszy od położnych. Trzymanie za rękę i ocieranie z potu czoła ukochanej mu nie wystarczało. "Sp...j mi stąd!" – takiego dość nieparlamentarnego zwrotu nie spodziewał się usłyszeć z ust swej żony, która najzwyczajniej w świecie miała dość jego „oddychaj”, „przyj”, „damy radę”. "Zapomniałem się, to fakt" – Adam i dziś nie jest dumny ze swojego zachowania.
Głupio, ale nie ze swojej winy, jak zapewnia, zachował się również Artur, ojciec pięcioletniego Aleksandra. Poród trwał osiem godzin i był dość ciężki. "A ja, gdy Olo ujrzał już świat, wybuchnąłem gromkim śmiechem. Położne myślały, że nie wytrzymałem stresu i zwariowałem. Chciały biec po sole trzeźwiące" – opowiada. Udało mu się jednak od razu dowieść swej poczytalności. "Przez całą ciążę prowadzący moją żonę lekarz wmawiał nam, że to dziewczynka. Nakupowaliśmy więc sukieneczek, a tu patrzę, taki dorodny....syn. Jak lekarz nie zauważył tego na USG, to nie wiem" – uśmiecha się Artur.
Wszyscy jak jeden mąż podkreślają, że choć początkowo na porodówce czuli się mocno nieswojo, to emocje i testosteron wzięły górę. "Nie lubię widoku krwi. Ba, nawet sprzętów medycznych. Wtedy w ogóle mi to nie przeszkadzało" – mówi Andrzej. – Kilka dni potem robiło mi się mdło na samo wspomnienie". Artur przytakuje: "Byłem tak nakręcony, że bezpośrednio po porodzie zjadłem żonie barszcz ukraiński, który dostała na obiad. Jakby mi było mało koloru czerwonego".
A co z „powtórką z rozrywki”? Planują kolejne wspólne porody? "Jasne! Jak się było z żoną na samym początku ciąży, to trzeba być też na jej końcu" – żartuje Wojtek, który właśnie teraz czeka na upragnioną córę. Adam natomiast zachowuje powagę: "To mój obowiązek – przyjmuje pozę. Po chwili spuszcza z tonu. – Oczywiście, jeśli żona mi pozwoli".