Katorga czy zabawa – rozmowa o ojcostwie z liderem kabaretu Smile

brak ocen dla tego artykułu
średnia ocena: 4.6- liczba głosów: 60

Czy ojcostwo to katorga czy zabawa? Jak wygląda czas 1 na 1 taty z dzieckiem, gdy dzieci jest kilkoro a czasu mało? Jak być zaangażowanym tatą przy wymagającej pracy z wyjazdami? Jak każde kolejne dziecko zmienia ojcowski styl? Po co tacie Ojcowski Klub? Na te pytania odpowiada Andrzej Mierzejewski – artysta (kabaret Smile), współzałożyciel szkoły podstawowej, sędzia piłki nożnej, lider O.K. Lublin Sławinek, tato czwórki dzieci – w rozmowie z Darkiem Cupiałem, założycielem Tato.Net.

 

Wiem, że rodzina jest dla Ciebie bardzo ważna i nie traktujesz jej jak kolejnej roli aktorskiej. Jakie rozwiązania wprowadzasz w swojej rodzinie?

Rola aktorska zakłada, że kogoś czy coś udajemy, a ojcem się po prostu jest. Wszelkie maski – typu ojciec śmieszek, ojciec kontroler itd. – przeszkadzają w byciu tatą. Trzeba być sobą. 

Jaki jest Twój styl ojcowski?

On się cały czas zmienia, każde kolejne dziecko zmieniło coś w tym stylu. Jest więc dynamiczny, dostosowuje się do nowych warunków. Mam czwórkę dzieci. Najstarszy syn w tym roku kończy 11 lat, potem są dwie córki (9, 4), najmłodszy syn ma roczek. 

Widzę, że na ojcostwo bardzo wpływa praca zawodowa. Sam mocno walczę o to, żeby po pracy zostawiać na boku wszystko co z nią związane, żeby wyrzucić to ciągłe myślenie o pracy, projektach, rozmowach, o tym, co się dzieje na świecie. Walczę o to, żeby głowę uwalniać dla rodziny. Dla mnie osobiście jest to bardzo trudne. I widzę, że dzieci też to wyczuwają, kiedy głową, myślami jestem gdzie indziej, a nie przy nich, nie z nimi. Od jakiegoś czasu robię tak, że gdy spędzam z dziećmi czas, to chcę, żeby miały mnie na wyłączność. Niekiedy tego czasu jest przez to mniej, ale jest intensywny, prawdziwy, nie na pół gwizdka. Wyłączam więc telefon. A jakieś tam problemy, które uruchamiają mi nadmiernie zamyślenie, staram się przełożyć na tył głowy, niech tam sobie siedzą, z przodu głowy są dzieci i czas z nimi. 

Jak praktycznie przy czwórce dzieci wygląda to w Twojej rodzinie? Praktykujesz czas 1:1 z każdym dzieckiem?  

Na zmianę z żoną mamy ten czas 1 na 1 z dzieckiem raz w tygodniu. Dzieci tego mocno pilnują, choć nie zawsze ogarniają kolejność, kto ma teraz swoje wyjście, swój indywidualny czas z mamą czy tatą. Bardzo się na to cieszą, podpowiadają nam, jak ten czas spędzić, zasypują pomysłami. 

U nas czas 1 na 1 to po prostu wyjście z domu z jednym dzieckiem. Czasem jest to spacer po parku albo po lesie, bo to właśnie lubimy. Podobnie lubimy jeździć hulajnogą po Starym Mieście. W czasie lockdownu było trudniej, ale też się dało zorganizować udane wyjście. Zamawiałem np. pizzę na wynos. Siedzieliśmy na placu, rozmawialiśmy i zajadaliśmy pizzę. Gdy było zimno, to robiłem restaurację w aucie. Gdy restauracje nie działały, brałem z domu jakieś jedzenie. Trzeba czasem pokombinować, zwłaszcza przy czwórce dzieci, ale przy odrobinie kreatywności można to wszystko ogarnąć.

Trudno jest zaplanować taki czas?

W pracy mam dużo na głowie, sporo się dzieje. Przyznaję, że mam trudność z odcinaniem w głowie spraw zawodowych, gdy jest czas na sprawy domowe. Zauważyłem jednak, że jest o wiele lepiej, odkąd wyznaczyłem sobie konkretny czas dla dzieci. Bardzo mi to pomaga, bo godziny z rodziną są już zaklepane, wyznaczone i nie do ruszenia. 

Godziny z rodziną? Czyli nie tylko czas 1 na 1 wchodzi w grę...

No tak. Staram się, aby był też czas dla całej rodziny. Nie nastawiam się jednak na wyjazdy, bo byłaby to dla mnie pułapka. Odkładałbym rozmowy i spotkania w domu na ten wyjazd. Miałbym gotowe wyjaśnienie: “W domu nie mam czasu, w drodze sobie pogadamy” albo “Już niedługo wyjazd, to tam się pobawię z dziećmi, dziś nie mam dla nich czasu”. Oczywiście, wyjeżdżamy rodzinnie. Głównie dlatego, że to dobry czas dla żony. Żona to taka istota, że zawsze myśli o pracach w domu – planuje sprzątanie, gotowanie, prasowanie; musi wyjechać, żeby odpocząć od prac domowych. Wprawdzie my, mężczyźni, też się angażujemy w dom, ale troszkę inaczej to przeżywamy. Wyjazd jest takim świętem rodzinnym. 

Natomiast każdego tygodnia mamy taki niewyjazdowy czas odpoczynku z rodziną i najczęściej spędzamy go aktywnie – spacery, rowery, rolki, hulajnogi. Tak sam zostałem wychowany przez rodziców, żeby odpoczywać aktywnie, ale też widzę, że rozmowy łatwiej się toczą, gdy jest jakaś sytuacja. Ten czas z rodziną pozwala się otworzyć mi i dzieciom. Jestem też wtedy dużo spokojniejszy, nie martwię się tak bardzo tym, co w tyle głowy woła: praca, spotkania, terminy. Dlatego w moim TatoPlanie trzymam się tego, że jest czas wydzielony na pracę i czas przeznaczony dla rodziny. Mam czas na pracę i ten czas, gdy przechodzę w tryb bycia dla rodziny. 

Wygląda to na bardzo zorganizowane działanie.

Nie jest to wszystko do końca tak, że dzwoni przypominajka – teraz idziemy na spacer. To zabijałoby radość życia. Te nasze wspólne aktywności wychodzą bardzo spontanicznie, ale są raczej tak po 17.00, nawet 18.00. Nie ujmuję tego w jakieś ramy czasowe, no nie umiałbym tak funkcjonować i zmuszać do tego jeszcze rodzinę, że wszyscy czekają na swój czas między kolejnymi spotkaniami i zadaniami w pracy. Wolę zakończyć dzień pracy i wtedy być dostępnym dla rodziny.

Zazwyczaj to jest tak, że przy obiedzie rozmawiamy o dzisiejszym dniu, o rozterkach, problemach, radościach, planach. Potem jest wyjście razem na spacer. Albo bierzemy rowery i śmigamy. Mamy potrzebę aktywności w terenie i to pomaga w uporządkowaniu myśli, wyciszeniu emocji. 

Poza tym przy rocznym dziecku nie da się być bardzo zorganizowanym w sprawie zabawy i pracy. Gdy wyciąga ręce, żeby się z nim pobawić czy go przytulić, to nie ma mocnych. No bo jak takiemu maluszkowi wytłumaczyć, że czas na zabawę z nim mam za pół godziny? Siadamy i się bawimy.

Myślę, że ważnym elementem jest wspólna modlitwa. Jako tato jestem dla swoich dzieci bohaterem, kimś superważnym. Gdy dzieci widzą, że mama i tata – najważniejsze dla nich osoby na świecie klękają do modlitwy, to wiedzą, że jest jeszcze Ktoś ważniejszy. Pomaga im to zrozumieć, że nie wszystko zależy od nas, choćbyśmy się bardzo starali. I że każdy z nas popełnia błędy, ma za co przepraszać. 

W ogóle polecam takie podsumowanie dnia i tygodnia. Nawet jeśli ktoś jest niewierzący czy jakoś mu z modlitwą nie po drodze, to takie podsumowanie w formie, że mówimy za co dziękujemy a za co przepraszamy jest bardzo budujące. Zwłaszcza wieczorem dzieciaki potrafią się bardziej wyciszyć i otworzyć na takie rozmowy. Dla dzieci jest to ważne, że widzą też mnie jako przepraszającego. Dobrze to na nie oddziałuje.

Dokonujesz w ten sposób wpłat na emocjonalne konto dzieci - tak nazywają to autorzy bestsellerów dla ojców Stephen J. Covey oraz Ken Canfield.  

Przepraszanie w ogóle jest ważne i zawsze znajdzie się coś, za co warto przeprosić. Ale najlepiej nie doprowadzać do sytuacji, za którą potem wypada przepraszać. Gdy się zdenerwuję i wybucham, to wolę wyjść na chwilę, żeby ochłonąć. A jak się uspokoję, to wracam, przepraszam, że mnie poniosło i rozmawiam. Staram się rozwiązać problem, który doprowadził do nerwowej sytuacji, nie zostawiać tego w zawieszeniu. 

A co w momencie, gdy jesteś w delegacji?

Gdy nie ma mnie fizycznie w domu, to wielu rzeczy nie mogę zrobić, ale staram się dużo z dziećmi rozmawiać przez telefon. Jest to dla mnie trudne, bo nie cierpię rozmów telefonicznych. Telefon traktuję jako narzędzie do szybkiego przekazywania informacji, nie do osobistych, poważnych rozmów. W trasie czy na próbach przed występem nie wszystko zawsze dzieje się zgodnie z planem. Jestem też w grupie osób i nie mogę wymagać, że będą się wszyscy dostosowywać do moich potrzeb. Gdy jednak mam choć chwilę, to dzwonię do rodziny. Czasem nie mogą w tej chwili rozmawiać albo ja zaraz muszę kończyć, ale ważne jest to, że wiedzą: “Tato o nas myśli, tato o nas pamięta, jesteśmy dla niego ważni”. Gdy w ogóle nie mogę dzwonić, to wysyłam SMS-y.

Czy to jest trudne – dużo pracować, wyjeżdżać w trasę a jednocześnie być zaangażowanym tatą czwórki dzieci?

Myślę, że zaangażowanie nie oznacza od razu stawania na głowie i fajerwerków. To jest po prostu normalne życie, choć bez taryfy ulgowej. Nie chodzi o to, żeby każdy dzień robić dzieciom fantastyczny, niezapomniany, pełen wrażeń. Ale też nie chodzi o to, żeby się zwalniać z bycia z nimi. Pewnie, że najprościej jest posadzić dzieci przed mediami – włączyć bajkę, dać tablet do ręki itp., ale to przecież nie o to chodzi. Czasem wystarczy usiąść z dziećmi i poczytać im książkę. Jest to takie zwyczajne, proste, ale daje bardzo dużo – dzieci słyszą mój głos, wiedzą, że poświęcam im swój czas i uwagę, przytulają się, jesteśmy razem. Albo krótki spacer – wtedy zawsze są udane rozmowy. Przy posiłku też jest super okazja do spotkania, rozmowy, budowania relacji po prostu. Okazji do ładowania emocjonalnego konta jest w zwykłych czynnościach mnóstwo. 

To nie jest jednak tak, że to wszystko jest proste a ja to jestem taki ojciec bez skazy. Czasami mi się po prostu nie chce, jestem zmęczony. Ale jest mi łatwiej, odkąd jestem w Ojcowskim Klubie. Mam swój TatoPlan, no i spotykam innych ojców, jestem bogatszy o ich doświadczenia, którymi się dzielą. Zawsze ktoś zapyta, jak mi idzie i to też motywuje, by nie odpuszczać i trzymać się swego TatoPlanu. 

Pomagają mi też same dzieci. Pytam, co myślą o mnie, o naszej rodzinie, jak się czują, czy może jakieś moje zachowanie im się nie podobało, może coś przegapiłem. Im starsze dziecko, tym szczerzej odpowiada. Np. dowiedziałem się, że za często sięgam po telefon. No i ostatnio ktoś dzwoni, gdy byłem już po pracy i spędzałem czas z rodziną. Bardzo ważny telefon. Nie odebrałem, odpisałem SMS-a, że oddzwonię jutro o 9.00. I wiesz co? Nic się nie stało! Świat się nie zawalił! 

 

Oceń ten artykuł:
brak ocen dla tego artykułu
średnia ocena: 4.6- liczba głosów: 60
Wesprzyj Tato.Net
Przekaż 1,5% podatku