Stałe elementy gry
Jak radzić sobie w społeczności, w której czasem każdy ma całkiem inną wizję jej działania, inne priorytety i pomysły? Rodzina często staje się niemal poligonem, a zadaniem taty jest bezpieczne przeprowadzenie każdego z członków rodziny ku szczęśliwemu zakończeniu tych zmagań. Przekonuję się o tym, że grupy, zespoły, rodziny, drużyny działają według podobnych mechanizmów.
"Akelo, idziemy na stare czy na nowe miejsce?" – zapytał Wilczek K., doganiając mnie, idącego na początku kolumny. Obejrzałem się. Gromada szła spacerowym tempem polną drogą wzdłuż ściany lasu. W środku, w bezładnym szyku, szedł główny „peleton” złożony z około dziesięciu rozgadanych chłopaków, za nimi „tylna straż”, czyli dwóch ojców, którzy znaleźli ochotę i czas na to, żeby to sobotnie przedpołudnie spędzić ze swoimi synami skautami w lesie. W pewnej odległości szły dwa Wilczki – przyjaciele trzymający się zawsze razem, idący tak, żeby nikt nie słyszał, o czym rozmawiają. No i na przedzie ja razem z kilkoma chłopakami. Maruderów brak.
"Idziemy na nowe" – zadecydowałem. Nowe miejsce jest jakiś kilometr dalej niż stare. O tym, gdzie idziemy, decyduję według wzoru a + b = n (nowe) lub s (stare), gdzie „a" to pogoda, a „b” to energia gromady. K. poleciał z powrotem z wieścią. Usłyszałem, jak zwykle, sprzeczne reakcje: „Nieeee, to za daleko” oraz „Super, dokończymy budowę szałasu”. Czyli normalny konflikt interesów w gromadzie. Nauczyłem się nie ingerować w coś takiego, nie dyskutować, nie tłumaczyć się ze swoich decyzji. Demokracja i debata słabo sprawdzają się w czasie przemieszczania się lub dynamicznych aktywności gromady. Jeśli będzie taka potrzeba, to np. podczas śniadania znajdzie się smpokojna chwila, żeby ewentualnie wyjaśnić, jak decyduję o miejscu zbiórki. Doszliśmy. Zaczęliśmy też jak zwykle: „Wilczki do dżungli”, ustawienie formacji, modlitwa, przypominajka z prawa dżungli i gromady. Te drobne stałe elementy gry są niezwykłym narzędziem. Budują tożsamość grupy, dają szansę na poczucie przynależności i identyfikację z grupą chłopcom, którzy je znają i stosują. Bez nich zbiórka to tylko zwykły spacer po lesie.
Przyszedł czas na rozdzielenie zadań. "Biała szykuje tor przeszkód, Szara – scenkę na Skałę Narady, Czarna zbiera chrust" – komenderowałem. I znowu: „Nieee, Akelo”, „My chcemy budować szałas”. Uśmiechnąłem się.
"Najpierw obowiązki, potem przyjemności. Przecież wiecie – przypomniałem. – A do ojców mam pytanie. Czy rozpalicie ognisko?" – dodałem, zwracając się do swoich tymczasowych przybocznych. "Nie ma sprawy" – usłyszałem.
Chłopcy porozchodzili się po terenie. Zaczął się najtrudniejszy dla mnie i dla nich czas zbiórki. Chłopcy stanęli przed trudnym zadaniem: zacząć i skończyć to, o co zostali poproszeni. Dorosłym zajęłoby to około kwadransa. „No, może dłużej” pomyślałem, patrząc na wysiłki ojców podkładających, dmuchających, kaszlących, kłócących się, przeszkadzających sobie i rozrzucających wokół wypalone zapałki w celu rozpalenia „nie ma sprawy” ogniska. Od tygodnia listopadowa pogoda w zasadzie codziennie moczyła drzewa w lesie, a dziś rano też sobie popadało. Chłopaki już po kilku minutach w większości zapomnieli bądź znudzili się zadaniami i zaczęli robić to, co zwykle, czyli ganiać się, bić, kłócić, skarżyć, włazić na drzewa, krzyczeć, rozmawiać, żartować, szukać kanapek i ogólnie bawić się na całego. A ja włączyłem cały swój zasób empatii, cierpliwości i kreatywności, żeby zachęcić ich do konsekwentnego podjęcia trudu i dokończenia zadań. Udało się. Pół godziny później tor przeszkód był gotów, aktorzy wiedzieli, co mają przedstawić, a obok nędznie dymiącej kupki różnej proweniencji materiałów teoretycznie łatwopalnych leżał pęk chrustu.
Przyszedł czas na drugie śniadanie, podczas którego ognisko definitywnie zgasło, a my pogadaliśmy o minionym tygodniu, o najnowszej części Gwiezdnych Wojen itp. Po śniadaniu zagraliśmy w bawarski traktor i zaczęliśmy Skałę Narady. Szara dała radę. Scenka wyszła komunikatywna. Biali, jak zobaczyli sukces kolegów, zaraz pobiegli poprawić tor przeszkód i zaczęliśmy zawody. Ktoś filmował rozgrywkę kamerą zrobioną z butelki, ktoś komentował z termosem w roli mikrofonu. Świetna zabawa w atmosferze wędzonych w coraz gęstszym dymie ambicji ojców, podejmujących nowe racjonalizatorskie próby spod znaku „teraz to się na bank rozpali”. Nawet Czarni odzyskali animusz zapewnieni, że oni chrust przynieśli, więc to, co się dalej wyprawia w kwestii ognia, to nie ich sprawa. Zawody jak zwykle wygrała gromada, czyli wszystkie Wilczki. Ja byłem zadowolony, że ten najmniejszy, najcichszy miał najlepszy czas. Dopilnowałem, żeby wiedział, że inni wiedzą o jego wyniku.
"Akelo, melduję wykonanie zadania" – usłyszałem właśnie wtedy, gdy chowałem do kieszeni telefon po sprawdzeniu godziny. Obejrzałem się. Dumny uśmiech mówił wszystko. "Dziękuję!" – zasalutowałem. Podszedłem do ognia. Modelowy płomień lizał sosnowe szczapy pośrodku krateru z mokrej kory, gałązek świerka i zbutwiałych kawałków brzozy. "Czas wracać – ogłosiłem. – Zagaście ognisko, pozbierajcie rzeczy i za trzy minuty zbiórka na drodze". Wilczki ognisko zagasiły, rzeczy pozbierały i ruszyliśmy z powrotem. A na leśnej polance zostało unoszące się w ostatnich smużkach dymu niezadane pytanie, które wyczytałem w załzawionych jeszcze lekko spojrzeniach ogniomistrzów: „Ale jak to”?
Przeczytałeś? Działaj:
1. Planuj, miej w swojej rodzinie stałe elementy gry, zasady, zwyczaje, do których będziesz mógł się odwołać.
2. Reaguj na okoliczności, bądź kreatywny, ale pamiętaj o byciu konsekwentnym.