Dowodzi setkami żołnierzy, ale to ojcostwo jest jego misją specjalną

brak ocen dla tego artykułu
średnia ocena: 4.7- liczba głosów: 7

Wydawałoby się, że bycie żołnierzem wojsk specjalnych to szczyt wytrwałości i siły. A jednak to ojcostwo jest najtrudniejszą z misji, która nigdy się nie kończy. To misja, którą trudno z góry zaplanować. Rozmawiamy o tym ze zdobywcą Statuetki MAX - pułkownikiem Pawłem Wiktorowiczem, dowódcą 9 Łódzkiej Brygady Obrony Terytorialnej, ojcem trójki dzieci. 

 

Wojciech Kosiewicz, Tato.Net: Co jest trudniejsze w życiu - wojskowy poligon czy ojcostwo?

Płk Paweł Wiktorowicz: Zdecydowanie bycie ojcem. My, wojskowi, bardzo lubimy planować i zawsze bierzemy pod uwagę kilka wariantów działania. Oceniamy ryzyko powodzenia operacji i wybieramy najbardziej efektywną opcję. W wojsku to się sprawdza z mniejszym lub większym sukcesem, a z wychowywaniem dzieci jest jak z chodzeniem po polu minowym. Każdy wariant, który wydaje ci się najlepszy, w ciągu sekundy może okazać się niewypałem. Przewidywalność jest tu mała. Wiele strategii, które obmyśliliśmy sobie z żoną na początku naszego związku odnośnie dzieci po prostu się nie sprawdziło. Dzieci to żywe organizmy, co do których nie da się tak łatwo ułożyć jakiegoś planu. Ojcostwo to totalny kosmos, na który nigdy nie jestem gotowy. W wojsku jest inaczej.

W jednym z artykułów w internecie znalazłem kilka powodów, dla których warto być ojcem. W jednym z nich napisano, że bycie ojcem sprawi, że poczuję się jak superman. Proszę się odnieść do tego.

Co to znaczy być supermanem? To znaczy, że musisz być super, pokazać, na co cię stać. Samo mówienie do dziecka: "Jestem twoim tatą i masz mnie słuchać!" nic nie daje. W ten sposób nie buduje się autorytetu. Tak samo jest w wojsku. Założenie munduru generała nie przysparza autorytetu, bo może go mieć i „zwykły” starszy szeregowy. Postawa ojcowska zawsze będzie lepiej lub gorzej naśladowana przez dzieci. Musimy to wiedzieć. Jeżeli mamy wady, to nasze dziecko też będzie na to podatne. Oczywiście, w drugą stronę również to działa. Dla mojego trzyletniego syna mundur nie kojarzył się dobrze, bo rzadko bywałem w domu. Nie podobały mu się nasze rozłąki. Dziś bierze pod uwagę opcję, że pójdzie do wojska. Jestem więc dla niego jakimś autorytetem.

Jakie zadanie bojowe było więc dla Pana najtrudniejsze?

Miałem parę przypadków, w których otarłem się o śmierć, zarówno pod wodą, jak i w powietrzu. Najtrudniejsze jednak chwile przeżyłem w Stanach Zjednoczonych, kiedy przebywałem na rocznym kursie z dala od rodziny, razem z komandosami z różnych części świata. Przez sześć tygodni zabroniono nam nawet używać telefonów. Brak kontaktu był najgorszy. Pomimo że kurs był strasznie obciążający fizycznie, nie to było najgorsze. Nie było tam nawet podziału na dzień i noc. Dogorywałem psychicznie, bo martwiłem się o swoją rodzinę. Obliczałem czas i myślałem, co w danej godzinie robią w Polsce. Czy wstają i jedzą śniadanie? A może jadą do szkoły? Ze swoimi najbliższymi łączyłem, się patrząc w gwiazdy. Tak sobie myślałem, że oni też patrzą w gwiazdy… To mnie uspakajało. Kiedy mogłem już porozmawiać z rodziną, byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

Co więc wniosło wojsko do Pana ojcostwa? Co jest najważniejsze?

Na pewno dużo pokory i cierpliwości. Ta ostatnia jest kluczem do sukcesu. Pamiętam, jak babcia mi powtarzała, że w wychowaniu potrzebny jest spokój i opanowanie. A wiedziała co mówi, bo miała dziewięcioro dzieci. Dzieciom trzeba tłumaczyć sto razy i nie należy przejmować się, że nie rozumieją. Za sto pierwszym razem zrozumieją. Służąc w wojsku, również jestem ojcem. Ponieważ bardzo nie lubię karać, często swoim żołnierzom tłumaczę, co mi się podoba, a co nie. Siadamy więc i rozmawiamy. Niejeden z żołnierzy podczas takiej rozmowy potrafił  po prostu zapłakać. Niektórzy woleli karę od rozmowy. Widocznie do nich to docierało.

Jaka rolę w Pana życiu pełni wiara? W jaki sposób rozmawia Pan z Bogiem?

Wiara towarzyszy mi od dziecka i pełni ważną rolę w moim życiu. Jestem zwolennikiem modlitwy własnymi słowami. To, co najprostsze, jest najlepsze. Proszę przypomnieć sobie taktykę Kazimierza Górskiego: skrzydło, wrzutka, gol! To niewątpliwie się sprawdzało. Im prostsza taktyka, tym lepsze efekty. Oczywiście, uczestniczę we mszach świętych. Jeżeli czegoś pragnę, zawsze staram się ofiarować Bogu modlitwę. To czyni mnie lepszym. Modlę się przed ważnymi przedsięwzięciami, co daje mi ogromną siłę. W pewnym momencie życia zdałem sobie sprawę, że żadne awanse i kariera nie są najważniejsze. Liczy się zdrowie i o to teraz przede wszystkim się modlę.

Nie tak dawno został Pan wyróżniony przez Inicjatywę Tato.Net Statuetką MAX. Czym jest ona dla Pana?

To znaczy, że chyba jestem tatą na maksa (śmiech)! Jeden z kolegów żartował, że to taki Oscar w dziedzinie ojcostwa.

 

Paweł Wiktorowicz - żołnierz Wojsk Specjalnych, pułkownik Wojska Polskiego, dowódca 9 Łódzkiej Brygady Obrony Terytorialnej (dowodzi około 700 żołnierzami i pracownikami Resortu Obrony Narodowej); żonaty, ojciec trójki dzieci (córka i dwóch synów).

 

 

Tagi:

Paweł Wiktorowicz relacje rozwój ojca statuetki MAX wychowanie
Oceń ten artykuł:
brak ocen dla tego artykułu
średnia ocena: 4.7- liczba głosów: 7
Wesprzyj Tato.Net
Przekaż 1,5% podatku